Wybory prezydenckie w Rumunii zakończyły się oficjalnym zwycięstwem Nicuşora Dana, centrowego kandydata, który pokonał lidera partii AUR, George’a Simiona, różnicą około 7 punktów procentowych. Mimo jasnego rozstrzygnięcia na papierze, wybory pozostawiły po sobie więcej pytań niż odpowiedzi – zarówno w kraju, jak i za granicą.
W centrum tych kontrowersji znalazł się Simion, który nie tylko zakwestionował legalność procesu wyborczego, ale również przypomniał o niepokojących wydarzeniach z wcześniejszej, unieważnionej tury wyborów w listopadzie 2024 roku.
Historia tych wyborów nie zaczęła się w maju, ale w listopadzie 2024 roku, kiedy Rumunia przeprowadziła pierwszą turę głosowania, która miała wyłonić nowego prezydenta. Wówczas zwycięzcą ogłoszono Călina Georgescu, który zdobył większość głosów, wyprzedzając zarówno George’a Simiona, jak i innych kontrkandydatów.
Wybory te jednak wzbudziły natychmiastowe wątpliwości. Organizacje monitorujące proces wyborczy zgłaszały nieprawidłowości – od problemów z infrastrukturą cyfrową komisji wyborczych, po podejrzaną aktywność w zagranicznych sieciach społecznościowych, w szczególności z terenu Federacji Rosyjskiej. Kilka dni po ogłoszeniu wyników rumuński Trybunał Konstytucyjny ogłosił decyzję: wybory zostają unieważnione.
Oficjalnym powodem były „liczne i udokumentowane przypadki ingerencji zewnętrznej oraz nieprawidłowości proceduralnych zagrażających integralności głosowania.” Decyzja ta była bezprecedensowa. Po raz pierwszy od czasu upadku komunizmu w Rumunii unieważniono wynik wyborów prezydenckich. Călin Georgescu został wykluczony z udziału w powtórzonych wyborach, a nowy termin ustalono na maj 2025 roku.
To właśnie wtedy George Simion zyskał znaczącą popularność jako jeden z głównych krytyków niejasności wokół pierwszej tury. Jako lider AUR, Simion domagał się pełnego ujawnienia dokumentacji, jawności postępowania Trybunału oraz szczegółowego dochodzenia w sprawie zagranicznych wpływów. W jego narracji pojawił się wtedy zasadniczy motyw, który przewija się do dziś: troska o przejrzystość i suwerenność rumuńskiego procesu demokratycznego.
Majowe wybory i oskarżenia o manipulacje
Kiedy nadszedł maj tego roku, Rumunia była już krajem głęboko spolaryzowanym politycznie. Simion występował z pozycji kandydata antysystemowego, który obiecywał odbudowę narodowej podmiotowości, wzmocnienie instytucji i zerwanie z oligarchiczną polityką dominującą od lat. W kampanii wykorzystywał język prosty, bezpośredni, często emocjonalny, ale skuteczny – trafiający do milionów wyborców rozczarowanych status quo.
Oficjalne wyniki przyniosły zwycięstwo Nicuşorowi Danowi, który zdobył 53,6% głosów, podczas gdy George Simion uzyskał 46,4%. Simion nie uznał jednak tych wyników za uczciwe. Złożył skargę do Trybunału Konstytucyjnego, wskazując na przypadki ingerencji zewnętrznej, manipulacji informacyjnej oraz nieprawidłowości w systemie głosowania.
Jego zespół prawny wskazywał m.in. na sytuację, w której głosy miały być rzekomo oddawane przez zmarłe osoby, brak transparentności w informatycznym przeliczaniu głosów oraz na podejrzane działania instytucji medialnych i sondażowni w dniach poprzedzających wybory. Choć wiele z tych zarzutów nie zostało jeszcze zweryfikowanych, ich liczba i powaga przyczyniły się do wzrostu napięcia społecznego i medialnego.
Wśród najgłośniejszych oskarżeń pojawiła się także sprawa aplikacji Telegram. Jej założyciel, Pavel Durov, ujawnił, iż miał otrzymać prośbę od francuskich służb wywiadowczych o zablokowanie niektórych rumuńskich kont konserwatywnych tuż przed wyborami. Durov odmówił, a władze francuskie zaprzeczyły takim działaniom. Niemniej sam fakt, iż tego typu informacje wyciekły do mediów, pogłębił wrażenie, iż kampania nie odbywała się na równych zasadach.
Kim naprawdę jest George Simion?
George Simion od lat działa w rumuńskiej przestrzeni publicznej jako aktywista, publicysta i szef PSlityczny. Założył AUR w 2019 roku jako ruch zorientowany na wartości narodowe, społeczne i chrześcijańskie. Partia gwałtownie zdobyła popularność dzięki konsekwentnej krytyce Unii Europejskiej, promowaniu suwerenności Rumunii oraz sprzeciwowi wobec centralizacji władzy w Brukseli.
Simion nie boi się ostrych słów, ale jednocześnie konsekwentnie odcina się od oskarżeń o ekstremizm. Jego kampania była oparta na haśle „Rumunia Rumunom” – nie jako wyraz wykluczenia, ale jako apel o skupienie się na interesie narodowym w polityce krajowej i zagranicznej.
Dla wielu jego wyborców jest on jedynym głosem, który mówi o problemach ignorowanych przez tradycyjne partie: masowej emigracji młodych Rumunów, biedzie w mniejszych miejscowościach, upadku lokalnych wspólnot, czy zbyt dużej zależności od interesów zewnętrznych. Choć jego krytycy nazywają go populistą, zwolennicy widzą w nim autentycznego lidera, który nie boi się konfrontacji z systemem.
Warto podkreślić, iż Simion już raz pokazał, iż potrafi działać na rzecz przejrzystości – to on nagłośnił kulisy unieważnionej tury z 2024 roku, wymuszając debatę o uczciwości wyborów. Jego obecne działania – skarga do Trybunału, żądania niezależnego audytu, nacisk na jawność procesów wyborczych – mogą być postrzegane nie tylko jako reakcja na porażkę, ale jako konsekwencja wcześniejszych postulatów.
Co dalej z Rumunią?
Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie Trybunał Konstytucyjny w sprawie skargi Simiona, Rumunia znalazła się na politycznym rozdrożu. Z jednej strony mamy oficjalnie zatwierdzonego prezydenta i stabilne instytucje państwowe, z drugiej – miliony obywateli, którzy mają poczucie, iż ich głos mógł zostać zmanipulowany lub niewłaściwie policzony.
Obecna sytuacja to nie tylko test dla demokracji, ale również dla dojrzałości całej klasy politycznej. jeżeli zarzuty Simiona zostaną zignorowane lub zamiecione pod dywan, może to pogłębić kryzys zaufania do instytucji. Z drugiej strony – jeżeli okażą się one zasadne, Rumunię czeka kolejna fala destabilizacji i konieczność przeprowadzenia reform.
George Simion zapowiedział już, iż niezależnie od decyzji Trybunału, nie wycofa się z życia publicznego. Jego celem ma być dalsza mobilizacja społeczna i budowa alternatywy politycznej wobec dotychczasowego establishmentu. Wszystko wskazuje na to, iż nie powiedział jeszcze ostatniego słowa – zarówno jako polityk, jak i jako reprezentant istotnego głosu społecznego, który domaga się sprawiedliwości, uczciwości i nowej jakości w rumuńskiej demokracji.