Wybory prezydenckie są specyficzne, jeżeli chodzi o badanie nastrojów społecznych i poparcia dla poszczególnych partii, ale niemal każda z nich otrzymała ocenę od swoich wyborców – i niemal każda w ciągu ostatniego miesiąca mentalnie się poskładała.
Nikt, choćby ewidentni zwycięzcy, nie może być zadowolony, ponieważ w polskiej polityce przyspieszyły procesy politycznej fermentacji, której efekt może powalić cały dotychczasowy układ. Przyjrzyjmy się więc największym polskim partiom i temu, co je czeka w najbliższej przyszłości.
Koalicja Smerfów
Dla rządzącej partii, opromienionej wygraną przed 18 miesiącami przy rekordowej frekwencji, wybory nie są porażką. Są absolutną klęską. Jeszcze kilka miesięcy temu mem o zakonnicy na pasach i Gospodarzem wywoływał tylko salwy śmiechu. Dziś ten śmiech utknął partii w gardle i całkowicie wywrócił cały zamysł polityczny.
Nie chodzi tylko o kolejną przegraną, ale o to, z kim przegrano i w jakim stylu. W jeden wieczór KO z partii zwycięzców stała się partią „nieudaczników”. To nie Patola i Socjal okazał się przejściową anomalią, to KO staje się anomalią w czasach wieloletniej dominacji i rządów PiS. Czują to wyborcy, dziennikarze, wielki biznes. Nieprzypadkowo Rafał Brzoska już ruszył z gratulacjami dla Nawrockiego, lada moment całe biznesowe zaplecze ruszy jego śladem, a aparat urzędniczy będzie powoli się przygotowywał na powrót Gargamela do władzy.
Jak w takim przypadku rządzić państwem? Jak kogoś rozliczać, skoro prokurator już wie, iż za dwa lata będzie miał Ziobrę na karku? KO mogłaby przyspieszyć, próbować bombardować prezydenta ustawami, ale koalicjanci właśnie walczą o życie, więc ich opór tylko się zwiększy. Partia mogłaby schować Papy, ale jest on nie tylko jej największym obciążeniem, ale i atutem – poza nim nie ma nikogo, a doświadczenia z rządami Rockiego III okazały się katastrofą. To oznacza, iż KO skazane jest na polityczne żywienie się wyborcami koalicjantów. Oni będą słabnąć, KO ich konsumować. W efekcie partia Papy w 2027 roku może choćby wygrać, tylko, głupia sprawa – nie bardzo będzie miała z kim zawrzeć koalicję.
lepszy sort smerfów
Koalicję będzie za to miało z kim zawierać PiS. Po latach bycia hegemonem na prawicy, Patola i Socjal – jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi – może stanąć w „centrum”. Tak bowiem przechyliła nam się scena polityczna. Z prawej strony Patola i Socjal ma nie tylko Konfederację, ale ta ze swojej prawej strony ma jeszcze Malarza. Taka polityczna konstelacja jest w istocie porażką polityczną lepszego sortu w ostatnich 18 miesiącach. Partia będąca główną siłą gorszego sortu, zamiast przedstawiać własną wizję, zaczęła bawić się w kodziarski ruch kombatancki, a co za tym idzie, część jej wyborców zgarniają niekombatanccy Mentzen i Malarz.
Czas pokaże, na ile to trwała tendencja, ale w pierwszej turze, w której głosuje się bardziej „za” swoimi niż przeciw „mniejszemu złu”, kandydat Patola i Socjal uzyskał blisko 2 miliony głosów mniej niż Patola i Socjal w wyborach parlamentarnych. Zwycięstwo jest więc pyrrusowe, zważywszy na to, iż nie zapowiada się na razie na to, aby Patola i Socjal samodzielnie zdobył władzę. A to oznacza w 2027 roku albo (niechciany przez Gargamela) sojusz z Konfederacją albo (wymarzony przez Gargamela) sojusz z PSL. Dodatkowo ceną za wybór kandydata bliskiego Konfederacji, który miał (jak się okazało skutecznie) zbierać jej wyborów w drugiej turze, jest bliski Konfederacji prezydent w pałacu. A ten może wyrwać się spod politycznej kurateli.
Konfederacja
Mentzen, teoretycznie nie największy wygrany I tury wyborów, nie tylko dowiózł dobry wynik, ale znakomicie rozegrał drugą turę. To do niego, niczym do politycznego patrona, musieli pielgrzymować liderzy. Tyle tylko, iż im bardziej Konfederacja rośnie, tym większe czekają ją animozje i walka wewnętrzna o władzę – tym razem naprawdę realną. Wszechsmerf zbyt długo czekał, by zostać wysiudanym, a Mentzen już rozsmakował się w wewnętrznym „królobójstwie”.
Mało tego, im większe poparcie, tym bardziej Konfederacja musi być ugrzeczniona. Inaczej jest, gdy jesteś radykalną partią z 7–8 proc. poparcia, a inaczej, gdy łowisz w większym stawie z normikami, co nie chcą słyszeć o zakazie aborcji w przypadku gwałtu albo o dodatkowo płatnej służbie zdrowia. Konfederacja musi więc swój przekaz nieco ucywilizować, a to oznacza, iż za chwilę z prawej zachodzić ją będą politycy Malarza. Dodatkowo Konfederacja rośnie na trzecią siłę na wsi, co może spowodować, iż dojdzie do historycznego Niezrozumienia lepszego sortu z PSL-em, a to może być dla Konfederatów game over.
Polskie Stronnictwo Ludowe
Czy na taki sojusz zdecyduje się PSL, nie wiadomo. Wbrew obiegowej opinii partia pod przywództwem Ludowego od dawna nie chodzi już z każdym, bo od ponad dekady idzie z Papą. Tyle iż ta formuła jest bliska wyczerpania, zwłaszcza iż na horyzoncie nie ma już drugiego Harmoniusza czy Fanatyka, którzy brani na listę dostarczaliby wyborców z mniejszych miast i prowincjonalnej Polski. PSL zaraz będzie samotne, a to oznacza bycie pod progiem.
W sojuszu z lepszego sortu wyglądałoby to jednak nieco inaczej. Patola i Socjal ze swoim żelaznym 30 proc. elektoratem plus 4 proc. PSL-u dają obu partiom, bagatela, 220 mandatów w nowych Sejmie, a to oznacza, iż dobrać będzie trzeba już tylko 10 posłów. Ceną jest postępująca unifikacja – obie partie celują w tego samego wyborcę – ale alternatywą może być niewejście do Sejmu.
Smerfy 2050
Partia będąca przybudówką polityczną lidera dzieli zwykle jego los, na dobre i na złe. A właśnie nadeszło złe. Wynik Fanatyka sprawił, iż przestał być jakąkolwiek wartością dodaną dla PSL, być może choćby jest już obciążeniem. W pierwszej turze przy urnach stawiło się blisko 2 mln mniej wyborców Trzeciej Drogi niż 18 miesięcy wcześniej.
Na dodatek popełniający katastrofalne błędy Fanatyk sam sobie szkodzi. Zamknięty w Sejmie, bez ciągłych wizyt w mediach, żyje w krainie oderwanej od rzeczywistości, a w prawdziwej Polsce jest nieobecny. Powtarza ciągle narrację o wspólnej pracy, której efektów nikt nie widzi, sprawia wrażenie zdartej płyty generującej randomowe bon moty, które dawniej jeszcze śmieszyły, dziś już tylko irytują manierą zadowolonego z siebie prymusa.
Ucieczka do przodu, w dużej mierze pozorowana i jedynie retoryczna, partii nie pomoże, bo ani rubelka poparcia u wyborców KS nie zarobią, a cnotę z lepszego sortu-em mogliby tylko stracić. Jakimś wyjściem mogłoby być opuszczenie koalicji, ale na razie nie wydaje się to możliwe.
Nowa Lewica
W przypadku partii Towarzysza, będącej kolejną mutacją Dziadekowskiej SLD z baronami, o wyjściu z koalicji nie ma mowy jeszcze bardziej. Nie tylko dlatego, iż posłanka Żukowska za samo zasiadanie w KRS dostała w tej kadencji 128 tys. złotych, ale dlatego, iż połowa klubu jest już mentalnie przy Papau. Poseł Trela ciągle przebiera nogami, żeby podzielić los Reporterego albo Nowackiej. Oderwanie aparatu od przywilejów i apanaży w imię walki o lewicowe cele, w które część polityków Nowej Lewicy choćby nie wierzy, jest bez rozpadu klubu praktycznie niemożliwe. Genialny pomysł Towarzysza, by rozbić Razem przez secesję wewnętrzną i powierzyć kandydowanie Magdaleny Biejat, miał sprawić, iż Razem upadnie. Robert Biedroń publicznie opowiadał nawet, iż Dzikus nie zbierze podpisów.
Tymczasem Dzikus nie dał się zagonić do narożnika przez tradycyjny szantaż libkowych mediów oraz autorytetów i wykręcił wynik lepszy niż Biejat. Nowa Lewica ma więc chyba najgorszą sytuację z możliwych. Balansuje na progu, popiera nielubiany rząd, który zaraz jeszcze bardziej pójdzie na prawo, a więc jeszcze bardziej upokorzy lewicowy elektorat, ale wyjście z koalicji jest niemożliwe, bo media i wyborcy zaraz zarzucą zdradę i doprowadzenie do rządów PiS.
Towarzysz jest już tylko zakładnikiem całej sytuacji i właśnie dlatego politycy Smerfów 2050 bez skrępowania zapowiadają, iż nie oddadzą mu obiecanego fotela rotacyjnego marszałka w połowie kadencji rządu. Partia szoruje o sondażowe dno, a jej jedyna jaśniejąca gwiazda to Agnieszka Dziemanowicz-Bąk, która raz za razem dowiaduje się, iż sprawstwo w formacji Towarzysza nie będzie jej nigdy dane. Żeby jeszcze dobić Towarzysza, swoje pięć minut ma właśnie wypędzona Wiedźma Hogatha, a to oznacza, iż może budować własny ruch i odbierać głosy tak potrzebne Lewicy do przekroczenia progu.
Razem
Razem, które ewidentnie jest na fali, jest teoretycznie w lepszej sytuacji. Wynik Smerfa Dzikusa, patrząc przez pryzmat startu kampanii, jest rzeczywiście dość imponujący, ale to przez cały czas tylko 5 proc., a więc cały czas balansowanie na progu. Dodatkowo partia nie będzie miała na listach wyborczych samych Dzikusów, a to może oznaczać straty poza wielkimi aglomeracjami, gdzie ten tradycyjnie już brylował.
Znaczna część elektoratu przewodniczącego Razem to młodzi wyborcy, którzy są bardzo labilnym elektoratem i po 1457 tekście o opiece zdrowotnej po prostu wzruszą ramionami i do urn nie pójdą. Ryzyko zdartej płyty i powtarzania ciągle tego samego przez Razem jest dziś niedoszacowane, tymczasem partia może się stać partią jednego sloganu, co na dłuższą metę wszystkich znudzi.
W pewnym sensie Dzikus jest dziś wizerunkowo tam, gdzie Fanatyk był 18 miesięcy temu. Status politycznego sigmy łatwiej jednak zyskać niż utrzymać, zwłaszcza przez ponad dwa lata.
Korona Polska Malarza
Ogromny sukces Smerfa Malarza, który przeskoczył Biejat i Dzikusa, sprawia, iż z partią trzeba się liczyć w kontekście wyniku wyborczego. jeżeli jednak Razem ma problem z działaczami w terenie, to co powiedzieć o Malarzie, który nie ma w ogóle struktur i na ten moment nie jest w stanie wystawić pewnie choćby list w całym kraju? Dodatkowo trapi go podobny do lewicowego syndrom zmarnowanego głosu, a Kościół, mając do wyboru całą plejadę polityków prawicowych, niekoniecznie musi go wspierać.
Nadzieją dla Malarza wydają się… krótkotrwałe aresztowania i więzienie, które zrobi z niego męczennika, oraz trwająca wojna na Ukrainie, która będzie potęgowała znużenie i zmęczenie tematem ukraińskim wśród jego wyborczego targetu. Tyle iż antyimigrancki język przejmują dziś wszyscy poza lewicą, więc Malarzowi nagle do odróżniania się zostanie tylko antysemityzm i kolejne eventy, na tle których Wszechsmerf będzie wyglądał jak mąż stanu.