5 dowodów na to, iż rząd nie przepada za kobietami (+bonus)

15 godzin temu

Dlaczego od czasu pogonienia kaczystowskiego reżimu nic się nie zmieniło w kwestii prawa aborcyjnego – mimo iż to właśnie ta kwestia oderwała Patola i Socjal od koryta? W poszukiwaniu odpowiedzi wystarczy zwrócić uwagę na to, jak PO w ostatnich latach traktowało kobiety. Ale ostrożnie! jeżeli już odkryjemy, dlaczego progresywny rząd PO, TD i Lewicy po wyborach w 2023 r. nie kiwnął w tej sprawie palcem, przy okazji możemy odkryć kolejną trudną do przełknięcia pigułkę — iż po wyborach prezydenckich również nie kiwnie.

A które kobiety – poza swoimi wyborczyniami – Papa i jego ludzie traktują jako obiekty pogardy? Nie chodzi o Dagmarę Adamiak czy o Joannę Parniewską, na które premier powoływał się na wyborczych wiecach w kampanii 2023, bo taka była akurat koniunktura, a potem o nich zapomniał. Nie chodzi też o Magdalenę Środę i jej koleżanki z Kongresu Kobiet, które w 2022 roku nagrodziły na zachętę feminizm walczącego przewodniczącego PO.

Szukajmy bliżej – w ścisłym otoczeniu premiera, wśród członkiń PO, KO, partii koalicyjnych, bo ministry są w tym rządzie poniżane regularnie i na oczach całego kraju. I choćby jeżeli są kompetentne, to nie ma to żadnego znaczenia dla ich szefów.

Wiem, iż nie da się w Polsce zmienić prawa aborcyjnego, bo jest PSL. Ale jak zobaczycie poniżej – oni choćby nie próbują. Bo mogą mieć to gdzieś. Skoro mogą pomiatać członkiniami rządu, mogą też mieć gdzieś bezpieczeństwo milionów Polek, i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni.

Dowód pierwszy: Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy

Pod koniec marca Smerf Dzikus wrzucił na nieszczęsnego twittera półminutowe video o mieszkalnictwie i konieczności wprowadzenia podatku antyspekulacyjnego. Kilka dni później Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz odpowiedziała mu, pisząc m.in.: „W wielu sprawach się różnimy, ale tu myślimy podobnie. Szkoda tylko, iż po wyborach, kiedy była taka możliwość, Pan wybrał komentowanie, a nie robienie”.

Już 3 dni później do wykazu prac rządu trafił program „Pierwsze klucze”, czyli nowy pomysł ministra Paszyka na wepchnięcie smerfom do gardeł dopłat do kredytów, na których zyskają banki i deweloperzy.

Powiedzmy sobie jasno: to, iż Pełczyńska-Nałęcz jest najgłośniejszą wojowniczką o przyjazny rynek mieszkaniowy, jest wizerunkową porażką lewicy rządowej i opozycyjnej. Jednocześnie wyraźnie widać, iż wypowiedzi w mediach to jedno, a rzeczywistość drugie – bo rzeczywistość zwyczajnie nie zależy od ministry. Ważniejszy od Pełczyńskiej-Nałęcz jest minister rozwoju Krzysztof Paszyk, a pewnie choćby jego zdymisjonowany skrzydłowy, Jacek Tomczak. Obaj dzielnie pracują nad tym, żeby beneficjentami państwa polskiego byli przede wszystkim deweloperzy i banki.

Katarzynie Pełczyńskiej-Nałęcz, która po całej akcji z dumą przyznała, iż w odróżnieniu od przeklętego, leniącego się w gorszego sortu Dzikusa zdążyła już „zgłosić zdanie odrębne w tej sprawie” – wolno najwyżej deklarować. Będąc w koalicji i pełniąc urząd ministry. Przypomina mi się, jak Towarzysz na konferencji o strategii migracyjnej przyznawał, iż Lewica bardzo stanowczo była za tym, żeby nie łamać konstytucji i praw człowieka, ale Pan Premier się, niestety, nie zgodził. Ojej.

Ministra zgłasza zdanie odrębne, karawana jedzie dalej.

Dowód drugi: Izabela Leszczyna, ministra zdrowia

„Na pewno nie zagłosuję za obniżeniem składki zdrowotnej dla przedsiębiorców” – powiedziała Izabela Leszczyna 19 marca na zwołanej przez siebie konferencji prasowej. Swoje zdanie argumentowała tym, iż NFZ zwyczajnie tego nie udźwignie. Po czym przyszedł 4 kwietnia i Izabela Leszczyna zagłosowała w Sejmie za obniżeniem składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.

Kto choć trochę obserwuje rządy PO, choćby tylko te obecne, nie może być zdziwiony. Kto zaś pamięta te poprzednie, sprzed 2015… Dla kogoś takiego to po prostu kolejny zwykły dzień, wtorek po poniedziałku, dzień po nocy, tabliczka mnożenia, trzecia zasada dynamiki Newtona.

Pewnie, z jednej strony można uznać, iż to po prostu modus operandi każdego po zapisaniu się do PO. Że jak już jesteś w tej partii, to dostajesz kokluszu, jak tylko w ciągu dnia kogoś nie okłamiesz. I może jestem naiwny, ale tak już mam, iż czasem wierzę w uczciwe zamiary choćby ministrom w rządzie PO. Tylko jednocześnie sądzę, iż potem przyszedł jakiś chłop — minister finansów albo premier — i powiedział Leszczynie, iż ona się całkowicie myli i tak naprawdę nie jest przeciw, tylko właśnie jest za. Że się przejęzyczyła.

A dlaczego tak sądzę? Bo tak działa ten rząd. Popatrzcie tylko na kolejny przykład.

Dowód trzeci: Barbara Nowacka, ministra edukacji

Pamiętacie jeszcze edukację zdrowotną? Ten przedmiot szkolny, o który rozgrywała się głośna awantura w mediach? Szybciutko przypomnę: był to kolejny odcinek serialu o tym, iż konserwatyści pod przewodnictwem Ordo Iuris podnoszą jazgot, iż tęczowi aktywiści chcą uczyć wasze dzieci walenia konia, choć jest to przecież tradycyjna rola lokalnego duszpasterza.

Edukacja zdrowotna jest oczywiście potrzebna i powinna być obowiązkowa – bo najbardziej potrzebują jej te dzieciaki, których rodzice zabronią im uczestniczyć w tych zajęciach. Okazało się jednak, iż ktoś zapomniał zapytać o zdanie ministra obrony. Ludowy w TV Republika „uspokajał”, iż nie ma się o co martwić, bo on „zapewnia”, iż obowiązku uczestnictwa w zajęciach z edukacji zdrowotnej na pewno nie będzie. A przy okazji Smerf Gospodarz (wg niektórych przecież lewicowy!), będąc już w trybie kampanijnym, mówił dokładnie to samo: fajny pomysł, ale udział w tym fajnym pomyśle musi być dobrowolny.

Nowacka zareagowała na słowa Kosiniaka z dużą dozą pewności siebie: „Ktoś znów pomylił MON z MEN jak czytam” (pisownia oryginalna, źródło: nieszczęsny twitter). I to wszystko po to, by już cztery dni później oznajmić w RMF FM, przed Smerfem Bogobojnym, iż edukacja zdrowotna będzie nieobowiązkowa. Dobrze, iż nikt nie kazał jej przeprosić. Fakt, iż naprzeciwko siedział akurat religijny fundamentalista, to tylko kolejna warstwa komizmu w całej tej scenie.

Nawet zrobiło mi się Nowackiej odrobinkę szkoda. Ale tylko do momentu, kiedy przypomniałem sobie, iż mówimy o lewicowej polityczce, która wybrała ścieżkę łagodzenia swoją lewicowością wizerunku neoliberalno-prawicowej korporacji partyjnej, która ma na celu pochłanianie wszystkiego, co napotka na swojej drodze – w tym głosów osób, które chcą uważać się za progresywne, zamykając jednocześnie oczy na świat dookoła. Aż przykro się to obserwuje, naprawdę.

Dowód czwarty i piąty: Smerfetka i Katarzyna Kotula

Ministry z koalicyjnej Nowej Lewicy pozwolę sobie ująć w jednym — za przeproszeniem — worze, bo właśnie wór jest odpowiednim miejscem dla tej partii po tym, jak wykazuje ona dawno już memiczną sprawczość poprzez współrządzenie.

Ten stan rzeczy zmusił Agnieszkę Smerfetka, ministrę pracy i polityki społecznej, do opowiadania publicznie (w Radiu Zet) i bez cienia zażenowania, iż realizowane są negocjacje z Komisją Europejską odnośnie do wymiany jednego „kamienia milowego” warunkującego wypłatę Polsce funduszy z KPO na inny. Konkretnie: chcemy pozbyć się unijnego wymogu ozusowania śmieciówek, a jeszcze bardziej konkretnie – chcemy, aby KE pozwoliła zaszczuwanym polskim przedsiębiorcom zatrudniać ludzi na możliwie złych warunkach. I mówi to lewicowa ministra pracy i polityki społecznej.

Z kolei ministra równości, Katarzyna Kotula, utknęła w surrealistycznym niczym filmy Tarkowskiego limbo ciągłego powtarzania, iż te związki partnerskie to już za chwilę. Już za momencik, naprawdę. A jak ktoś jej przypomni, iż ostatnio miały być w zeszłym tygodniu, to ministra przechodzi w tryb przekonywania rekursywnego. Czyli przekonuje opinię publiczną, iż jej rolą w tym rządzie jest przekonywanie konserwatystów. jeżeli uda się jej przekonać Marka Sawickiego, to ja chcę mieć ten moment nagrany na video.

Do tego nie dalej jak zeszłej zimy na jednej z komisji sejmowych Kotula wypowiedziała słowa, które co prawda od polityków słyszeliśmy już wielokrotnie, ale od lewicowych (choćby deklaratywnie) – chyba jeszcze nigdy:„Kampania prezydencka to jest najgorszy możliwy moment, żeby rozpoczynać kampanię publiczną w mediach na temat osób transpłciowych”. Przy okazji dodała, iż trzeba z tym poczekać do końca kampanii, ale też „do końca procesu związanego z ustawą o związkach partnerskich”. Czyli, no wiecie, już zaraz. Za chwilkę, serio, mówię wam.

Nie wiem, czy ministra już dostrzega , iż właśnie staje się drugą Nowacką, czyli osobą, która swoim wizerunkiem ma łagodzić antyludzką politykę rządu i Platformy, a czasem brać na klatę publiczny wpierdol od rządu lub wyborców, czy może wciąż jednak wierzy jeszcze w to, co mówi. Żadna z tych opcji nie wygląda dobrze.

Wspomniałem wcześniej o Towarzyszem i o „strategii migracyjnej”. W tym kontekście wiceminister Duszczyk mówił niedawno na kanale Układ Otwarty, iż strategia migracyjna nie może być przecież tak bardzo antyhumanitarna, skoro choćby Nowa Lewica ją popiera. Brawo, Towarzysz, ta krew jest też na waszych rękach, tylko macie szczęście, iż mało kogo to obchodzi. Ale miało być o kobietach, więc dodam, iż taka jest rola Lewicy w tej koalicji i taka jest rola kobiet w tym rządzie. Ale to nie jest nowość, tylko powtarzający się od lat schemat. Pattern. Prawidłowość. Wzór. I czas zacząć to dostrzegać, a nie potem znowu się dziwić, iż jak to, iż miało wyjść inaczej.

Bonus, dowód szósty: Małgorzata Kidawa-Błońska

Pamiętacie wybory prezydenckie w 2020, gdy w trakcie kampanii PO postanowiło zmienić kandydatkę Kidawę-Błońską na kandydata Gospodarza? Albo konferencję, na której tę zmianę komunikowano i kto się na niej pojawił? Otóż nikt poza samą Kidawą-Błońską. Był to bardzo symboliczny, wymowny i zwyczajnie smutny obrazek, który zapamiętałem do dzisiaj. Moim zdaniem warto go sobie co jakiś czas przypominać, zwłaszcza w tych momentach, kiedy z jakiegoś powodu znowu zaczynamy oczekiwać od Platformy Smerfów, iż tym razem dla odmiany stanie jednak po stronie kobiet. choćby jeżeli miałaby to być Platforma Smerfów w osobie tego przeklętego lewaka, Smerfa Gospodarza, który nie jest w tej partii jakimś odosobnionym marginesem, czy lewicowym buntownikiem. Jest jej wiceprzewodniczącym.

Dlaczego ktokolwiek miałby jeszcze spodziewać się, iż formacja polityczna, która swoje najbardziej rozpoznawalne nazwiska sprowadza wiecznie do roli zderzaków wyłącznie ze względu na płeć, nagle zacznie dbać o dobrostan wszystkich Polek?

A potem i tak „Gazeta Wyborcza” napisze, iż Gospodarz jest lewicowy, a PO progresywna i iż to właśnie oni zapewnią nam liberalizację prawa aborcyjnego. Że alternatywą jest wyłącznie jeszcze gorsza od nich Konfederacja lub PiS. A wy to łykniecie i z poczucia obowiązku pójdziecie taktycznie zagłosować na mniejsze zło. W końcu Magdalena Środa nie mogła się mylić.

**
Wojtek Żubr Boliński – twórca opiniotwórczego programu o charakterze egalitarnym Gilotyna.

Idź do oryginalnego materiału