W odbywającym się w ten weekend referendum Włosi będą mieli szansę odrzucić nowe przepisy dotyczące pracy i obywatelstwa. Nie wiadomo jednak, czy uda się osiągnąć konieczną do uznania wyniku 50-procentową frekwencję.
Jutro i w poniedziałek (8-9 czerwca) Włosi będą mogli oddać głos w drugiej turze wyborów lokalnych, ale także w referendum składającym się z pięciu pytań. Obejmują one zagadnienia od praw pracowniczych po obywatelstwo. Problemem jest jednak niska świadomość społeczna, która zagraża powodzeniu głosowania.
Prognozy dotyczące frekwencji tak czy tak są słabe, a wpłynąć na nią mogą dodatkowo apele rządu o absencję zamiast głosowania na „nie”, aby zapobiec uznaniu głosowania za ważne.
Z przeprowadzonego w połowie maja sondażu Demopolis wynikało, iż tylko 46 proc. Włochów wie o referendum. Nieco bardziej optymistyczne były wyniki badania Ipsos, wskazujące, iż o planowanym głosowaniu słyszało 62 proc. obywateli.
Prognozy dotyczące frekwencji są jeszcze gorsze: w badaniu Demopolis tylko 30 proc. respondentów zadeklarowało zamiar udziału w głosowaniu. W sondażu Ipsos do planów oddania głosu przyznało się 28 proc. ankietowanych.
Mała wiedza Włochów referendum i słaba widoczność tematu w mediach skłoniły włoski urząd ds. komunikacji AGCOM do wystosowania 13 maja oficjalnego upomnienia wobec publicznego nadawcy radiowo-telewizyjnego RAI i innych nadawców za brak odpowiedniego i bezstronnego przekazu na temat głosowania.
Nudne referendum?
Dodatkowym wyzwaniem jest techniczny charakter referendum, które nie budzi takich emocji jak wcześniejsze głosowania na bardziej kontrowersyjne tematy – na przykład w sprawie rozwodów czy energii jądrowej.
Cztery z pięciu pytań dotyczą prawa pracy – przywrócenia do pracy niesłusznie zwolnionych pracowników, zniesienia limitów odszkodowań w małych firmach, ograniczenia nadużywania umów na czas określony oraz przywrócenia solidarnej odpowiedzialności za wypadki przy pracy.
Piąte i najbardziej nagłośnione referendum dotyczy skrócenia z 10 do 5 lat wymogu zamieszkania we Włoszech dla obywateli spoza UE ubiegających się o włoskie obywatelstwo. Zmiana ta zbliżyłaby Włochy do takich państw jak Francja czy Niemcy i zredukowała obecny rygor – Włochy należą dziś do najbardziej restrykcyjnych państw UE w zakresie naturalizacji.
Rząd apeluje: Nie idźcie do urn
Większe kontrowersje niż sama treść referendum budzi postawa rządu. Prawicowa koalicja kierowana przez partię Bracia Włosi (FdI) premier Giorgii Meloni otwarcie zachęca, by nie brać udziału w głosowaniu, zamiast głosować na „nie”.
Strategia jest podobna, jak przy kontrowersyjnym referendum w Polsce, odbywającym się przy okazji wyborów parlamentarnych w 2023 r., w którym pytano o wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, podniesienie wieku emerytalnego, likwidację bariery na granicy z Białorusią i unijny pakt migracyjny.
W Polsce referendum odbywało się razem z wyborami parlamentarnymi. We Włoszech natomiast towarzyszy ono wyborom lokalnym. Meloni postanowiła więc zrobić tak, jak jesienią 2023 r. zrobiło wielu smerfów: w poniedziałek (2 czerwca) ogłosiła, iż uda się do lokalu wyborczego, ale nie pobierze kart referendalnych, aby nie wpłynąć na frekwencję.
wioskowy czempion Antonio Tajani z partii Forza Italia określił to mianem „politycznego absencjonizmu”, twierdząc, iż przeciwnicy referendum nie mają obowiązku podnosić frekwencji.
Partie opozycyjne i zwolennicy referendum potępili tę taktykę jako antydemokratyczną, oskarżając rząd o tłumienie debaty i unikanie odpowiedzialności za kwestie, które bezpośrednio dotyczą pracowników i imigrantów.
W odpowiedzi ugrupowania opozycyjne rozpoczęły kampanie zachęcające obywateli do poparcia referendum. Opozycyjny, populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd (M5S) przyjął bardziej neutralne stanowisko w kwestii obywatelstwa, pozostawiając swoim zwolennikom wolny wybór.
Prawdziwa walka nie toczy się już o to, czy referenda przejdą, czy nie – ale o frekwencję. Podobnie jak to było w październiku 2023 r. w Polsce, jeżeli do urn pójdzie zbyt mało osób, referendum przepadnie.