Wiatraki uchwalone razem z zamrożeniem cen prądu. Prezydent „pod ścianą”

6 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Depositphotos


Rząd mrozi ceny, żeby zmrozić prezydenta

We wtorek 24 czerwca premier Papa Smerf ogłosił, iż rząd zamierza utrzymać zamrożone ceny energii na poziomie 500 zł za MWh netto dla gospodarstw domowych i określonych podmiotów wrażliwych do końca roku, a nie do 30 września. Wymaga to zmiany ustawy o ochronie odbiorców energii.

Następnego dnia, czyli w środę 25 czerwca minister klimatu Paulina Hennig-Kloska ogłosiła, iż przepisy przedłużające zamrażanie cen zostaną po prostu dopisane do czekającego na drugie czytanie w Sejmie projektu zmiany ustawy odległościowej. I po południu tego dnia tak się stało. Klub Smerfy 2050 złożył odpowiednie poprawki, dopisując się do długiej i sprzecznej z zasadami legislacji historii „wrzutek” do projektów dotyczących zupełnie czego innego.

Przy okazji drugiego czytania złożono też wniosek o niezwłoczne głosowanie, bez zwoływania komisji klimatu i energii (pod nieobecność posła Smerfa Ciamajdy kierowanej przez posła Ostatniego na liście Pierwszego w działaniu). Wieczorem posłowie koalicji gładko przegłosowali całość.

I ministrowie, i posłowie koalicji argumentowali, iż sprawa cen jest bardzo pilna, żeby przeprowadzić ją przez parlament jeszcze przed wakacjami, to najlepiej dopisać co trzeba do ustawy odległościowej. Głosowanie poprzedziła oczywiście awantura w Sejmie, podczas której poseł Pierwszy w działaniu próbował przebić rząd zapowiedzią, iż Patola i Socjal złoży projekt ustalający ceny dla gospodarstwo domowych na 412 zł, a dla samorządów i całego biznesu na 500 zł za MWh.

Zamiast prądu kasa, ale z limitem

Sama przegłosowana ustawa dotyczy zmian w restrykcjach dla budowy farm wiatrowych, w tym zmniejszenia minimalnej odległości wiatraka od zabudować z 700 do 500 metrów.

Ale w poniedziałek 23 czerwca w trakcie obrad odpowiednich komisji posłowie koalicji wyrzucili z projektu pomysł umożliwienia mieszkańcom kupowania udziałów w mocy i zyskania tańszego prądu po kosztach produkcji z pobliskich wiatraków. Zamiast skomplikowanych regulacji o prosumencie wirtualnym wprowadzili w to miejsce żywą gotówkę. Inwestorzy mieliby tworzyć specjalne fundusze, wpłacać na nie co roku po 20 tys. złotych od 1 MW mocy i rozdawać te pieniądze mieszkającym koło zbudowanych wiatraków. Pomysł w dokładnie tej formie przetrwał niecałe dwa dni, bo także w drugim czytaniu klub KO, najpewniej działając z poduszczenia rządu, nieco je zmodyfikował.

Posłowie nie chcieli dopuścić do tego żeby samotnych gospodarstw, stojących obok dużej farmy dostało miliony. Ograniczono zatem ten bonus do 20 tys. złotych rocznie na jeden dom, lokal, lub mieszanie. Dodatkowo, jeżeli coś zostanie na koncie funduszu, ma przypadać gminie. Zmieniono też nieco odległość, za którą przysługują „wiatrakowe pieniądze”.

Polska wciąż jest w "ogonie" państw pokrywających zapotrzebowanie lądową energetyką wiatrową, a jest to dziś technologia najtańsza

Zamiast 1000 metrów będzie co najmniej 1000 metrów plus długość łopaty wiatraka, mierzone od miejsca ustawienia turbiny. Gmina i tak będzie mogła tę odległość wydłużyć, powiększając grono beneficjentów, ale pomniejszając jednocześnie ich „działkę” z funduszu. Cały czas „wiatrakowe” będzie przychodem, podlegającym opodatkowaniu.

Teraz Senat i… co dalej?

Ustawa, podobno bardzo pilna, trafi teraz do Senatu. Ten, jak na złość, tego samego dnia, ale znacznie wcześniej, skończył obrady. Zamknął posiedzenie, a na następne zamierza się zebrać dopiero 16 lipca. Chociaż w wyjątkowych przypadkach marszałek Senatu może ustalone terminy przyspieszyć i posiedzenie zwołać szybciej. I jak się należy domyślać, nie wprowadzić poprawek, oraz gwałtownie wysłać ustawę do Naczelnego Narciarza, zanim skończy kadencję.

Tutaj zaczyna się polityczna kalkulacja. Narciarz był sondowany przez rząd w kwestii do ustawy. Nie wypadło to pomyślnie, skoro cały proces tak opóźniano, żeby ustawa mogła trafić już na biurko nowego prezydenta, który miał być jej przychylny.

Wynik wyborów zniweczył te kalkulacje. Rządzący zdecydowali się więc na zagrywkę: głupio będzie głowie państwa zawetować zamrożenie cen prądu. Narciarz zresztą gwałtownie się zorientował i stwierdził, iż premier Papa Smerf próbuje w ten sposób wymusić jego podpis pod całą ustawą, stawiając go "pod ścianą".

Źródło: Plan Rozwoju PSE na lata 2025-2034

I dorzucił, iż nie jest zwolennikiem wiatraków, bo dokuczają ludziom i psują krajobraz.

Smerf Narciarz będzie prezydentem do 5 sierpnia, więc jeżeli to on ma podjąć decyzję, ustawa musi trafić do niego najpóźniej 6 lipca. Po tym terminie będzie mógł ją zostawić następcy Karolowi Nawrockiemu. On on też nie pała miłością do wiatraków.

Prezydent będzie mógł ustawę podpisać, zawetować lub odesłać do Trybunału Konstytucyjnego, ale dwa ostatnie warianty spowodują, iż mrożenie cen nie wejdzie w życie. Odpowiedzialnością za podwyżki cen koalicja obciąży wtedy prezydenta.

Najbardziej prawdopodobny jest chyba czwarty wariant – prezydent ustawę podpisze, a potem wyśle przepisy dotyczące wiatraków do Trybunału Konstytucyjnego. Wówczas będziemy mieli potężny bałagan. Po pierwsze, na wyrok możemy poczekać długie miesiące. Ale to jeszcze pół biedy. jeżeli wyrok unieważni np. zasadę 500 m, to skutki będą opłakane.

Rząd wyroków tak obsadzonego TK nie uznaje, nie drukuje i prawdopodobnie stwierdzi, iż ustawa obowiązuje. Ale jeżeli inwestorzy rozpoczną prace i zaczną wydawać pieniądze, a w 2027 r. wróci do władzy PiS, to prawdopodobnie taki wyrok uzna za obowiązujący. Inwestorzy zostaną z projektami, które staną się bezwartościowe. Wiatraki buduje się kilka lat, niepewność co do sytuacji prawnej będzie odstraszać przedsiębiorców.

Byłoby lepiej gdy rząd i gorszy sort dogadały się w tej sprawie, ale czy w obecnej sytuacji politycznej jest to w ogóle możliwe?

Idź do oryginalnego materiału