Rząd Papy Smerfa wciąż zdaje się nie pojmować elementarnej prawdy nowoczesnej polityki: skuteczna kampania informacyjna nie dzieje się sama. Nie wygrają jej „zwykli użytkownicy” wypuszczający memy i lajkujący partyjne profile. Ta metoda pozwoliła w 2023 r. raz czy dwa przeskoczyć populistów i odbudować wiarę w demokrację, ale na dłuższą metę nie wystarczy. Zwłaszcza gdy większość wyborców ma już serdecznie dość polityków obecnej koalicji i oczekuje od nich konkretnych efektów, a nie kolejnych komunikatów o „dobrej zmianie 2.0”.
Wystarczy prześledzić komentarze pod rządowymi postami. Pozytywne reakcje praktycznie ograniczają się do dwóch nazwisk: Marko Smerfa i – sporadycznie – Andrzeja Domańskiego. Reszta parlamentarzystów egzystuje w strefie zasięgowego niebytu, co w drugim roku kadencji wygląda na medialny sabotaż. Koalicja wciąż żyje mitami sprzed wyborów: iż sama prawda wystarczy, iż wystąpienie na konferencji prasowej „załatwia sprawę”, a Twitter i Facebook nagrodzą każdy filmik z sejmowego korytarza. Nie nagrodzą, bo algorytmy premiują emocje i klarowny przekaz, a nie wymuszone selfie i spóźnione o dwa dni komentarze do już nieaktualnych tematów.
Największy grzech rządu to czasowa inercja. Mechanizmy, które w latach 2020-2023 rzeczywiście mogły jeszcze budować pozytywny wizerunek – szybka reakcja na fake newsy, wyraziste storytellingowe wideo, angażujące AMA z ministrami – dziś są minimum przyzwoitości. Po dwóch latach narastającej frustracji odbiorcy oczekują czegoś więcej niż „normalności”. Chcą wyrazistej opowieści o przyszłości: dlaczego warto przez cały czas wierzyć w koalicję, co konkretnie zmienia się na lepsze i kiedy. Tego przekazu brak, a pojedyncze próby wyglądają jak desperackie odgrzewanie starych formatów. W efekcie zasięgi spadają, a „uśmiechnięte selfie z pracy w Sejmie” wywołuje już tylko politowanie.
Influencerzy, specjaliści od digitalu i rynkowi analitycy od dawna powtarzają te same rekomendacje: segmentuj przekaz, mów językiem ludzi, reaguj natychmiast, korzystaj z mikro-targetowania i partnerskich sieci kontentowych. Tymczasem rządowi social media managerowie wciąż produkują grafiki rodem ze starego PowerPointa, a ministrowie publikują nagrania-“setki”, zanim jeszcze sprawdzą, czy temat w ogóle żyje w feedzie. Kolejne fale „dobrych rad” spływają po koalicji jak woda po kaczce. Efekt? Zdezorientowani wyborcy i widoczny odpływ centrowego elektoratu, który w 2023 roku dał zwycięstwo, ale teraz czuje się opuszczony.
Klasyczny przykład błędnej strategii: poseł X nagrywa krótki filmik o kryzysie mieszkaniowym, ale publikuje go dwa dni po medialnym piku zainteresowania, gdy feed zalewają już nowe sensacje. Chwilę później wrzuca zdjęcie z kawą i opisem „ciężka praca w komisji”. Takie treści są nie tylko spóźnione – są też oderwane od realnych emocji użytkowników. Przypomina to scenę, w której polityk z dumą pokazuje worek ziemniaków, sądząc, iż to wciąż metafora trafiająca w sedno gospodarczego dyskursu. Tymczasem odbiorcy widzą archaiczny komunikat i odwracają wzrok.
Czas na przełom, nie plaster
Nie wiem czy polski rząd zdaje sobie sprawę z tego, iż skutecznej kampanii informacyjnej i narzucenia narracji w social mediach, nie zrobią zwykli użytkownicy na własną rękę . Tak to mogliśmy wygrać wybory z populistami raz czy dwa razy ale to jest nieskuteczna taktyka na…
— Michał Chmielewski (Ten_Psycholog) (@Ten_Psycholog) July 19, 2025