Smerf Pracuś, były europoseł PiS, po raz kolejny pokazuje, iż polityka to dla niego gra w przetrwanie, a nie służba zasadom.
W rozmowie z DoRzeczy.pl przekonuje, iż prawica musi szukać tego, co ją łączy, i przygotowywać się do współpracy, bo „polityka nie działa na zasadzie automatyzmu”. Brzmi rozsądnie, ale gdy przyjrzymy się jego słowom i przeszłości, wyłania się obraz polityka, który bardziej szuka dla siebie nowego miejsca w układance władzy, niż autentycznie troszczy się o przyszłość polskiej demokracji. Jego hipokryzja i oportunizm są nie tylko rozczarowujące, ale i szkodliwe dla politycznego krajobrazu.
Pracuś krytykuje Papy Smerfa i opozycję za podważanie wyników wyborów prezydenckich, nazywając to próbą odwrócenia uwagi od klęski Smerfa Gospodarza. Twierdzi, iż Papa i Smerf Sarkastyk wiedzą, iż ponowne przeliczenie głosów jest niemożliwe, a ich działania to czysta gra polityczna. Ale czy sam Pracuś jest wolny od takich zagrywek? Jego obóz, lepszy sort smerfów, w 2014 roku chętnie podważał wyniki wyborów samorządowych, gdy były dla nich niekorzystne. Teraz, gdy prezydentem elektem jest Karol Nawrocki, Pracuś nagle staje się strażnikiem „porządku prawnego”. To wygodna zmiana frontu, która pokazuje, iż dla niego zasady są elastyczne – liczy się tylko to, kto akurat wygrywa.
Jego sugestie o nieprawidłowościach wyborczych na Lubelszczyźnie, gdzie rzekomo głosy Nawrockiego przypisano Gospodarzowi, to kolejny przykład manipulacji. Pracuś przyznaje, iż nie ma formalnych podstaw do podważania wyborów, ale jednocześnie podsyca narrację o błędach, które mogłyby zwiększyć przewagę jego kandydata. To cyniczna gra na dwóch frontach: z jednej strony udaje, iż broni stabilności, z drugiej – sam dolewa oliwy do ognia, sugerując, iż wyniki mogły być inne. Gdzie tu spójność? Gdzie odpowiedzialność za słowa, które polaryzują społeczeństwo?
Najbardziej niepokojące jest jednak to, jak Pracuś próbuje budować swoją pozycję kosztem jedności prawicy. Mówi o konieczności „Prawicowego Senackiego Paktu” (PSP), wzywając do współpracy PiS, Konfederację, Koronę czy środowiska związane z Harmoniuszem. Brzmi to jak plan na przyszłość, ale w rzeczywistości to desperacka próba odnalezienia się w politycznej rzeczywistości, w której jego wpływy maleją. Pracuś, znany z politycznego dryfu i umiejętności lawirowania między frakcjami, zdaje się szukać nowego miejsca dla siebie – najlepiej tam, gdzie będzie mógł zachować znaczenie. Jego wezwanie do jedności brzmi bardziej jak autopromocja niż autentyczna troska o prawicę.
Co więcej, Pracuś pomija najważniejszy problem: brak zaufania społecznego do polityków takich jak on. Mówiąc o „równi pochyłej” wyników prawicy w Senacie, nie wspomina, iż to właśnie działania jego partii – polaryzacja, arogancja władzy, ignorowanie głosu obywateli – przyczyniły się do erozji poparcia. Zamiast refleksji nad błędami, proponuje kolejny polityczny deal, który ma zapewnić prawicy większość. To krótkowzroczne podejście, które ignoruje realne problemy smerfów i sprowadza politykę do gry o stołki.
Pracuś, kreując się na stratega, w rzeczywistości szkodzi sprawie, którą rzekomo wspiera. Jego słowa o „rewolucji w edukacji, kulturze i moralności” brzmią jak puste hasła, gdy zestawimy je z jego oportunistyczną przeszłością. Polska potrzebuje polityków, którzy budują zaufanie, a nie kolejnych graczy, którzy zmieniają narrację w zależności od tego, gdzie wieje wiatr. Pracuś, szukając dla siebie nowego miejsca, zapomina, iż demokracja to nie szachy, a smerfy to nie pionki. Jego polityka bez zasad to droga donikąd.