Autokomis we Wrocławiu sprzedaje samochody, które są uszkodzone. Klienci dowiadują się o tym dopiero po zakupie. Zdarza się, iż sprzedawane są auta z gazem, mimo iż butli w nich nigdy nie było. Poszkodowanych są dziesiątki, wciąż zgłaszają się kolejne osoby. Materiał "Interwencji".
Nowa lokalizacja, stare problemy. Auta z komisu nie nadają się do jazdy
Ucieczką zareagowali pracownicy autokomisu przy ul. Obornickiej we Wrocławiu na widok dziennikarzy "Interwencji". Pojawili się oni na miejscu na prośbę poszkodowanych osób. A są ich dziesiątki. Jednym z nich jest pan Tomasz z Milicza. Mężczyzna cztery miesiące temu przyjechał kupić samochód z instalacją gazową.
- Przyjechaliśmy, oglądaliśmy i tak nas pan zabajerował, iż kupiliśmy. Później okazało się, iż kupiliśmy auto bez ubezpieczenia, mimo iż przedstawiciele komisu mówili, iż ma siedem miesięcy ubezpieczenia - twierdzi Tomasz Rozwadowski, klient komisu.
Auto na gaz bez instalacji gazowej
Pracownik komisu pokazywał choćby mężczyźnie i jego rodzicom, gdzie pod kierownicą jest przełącznik benzyna-gaz. Kiedy podpisano umowę, pan Tomasz zorientował się, iż w aucie nie ma żadnej instalacji gazowej. Jednak pieniędzy mu nie zwrócono. A samochód okazał się szmelcem. Na dodatek za brak ubezpieczenia przyszła kara: pięć tysięcy złotych.
- Z tym gazem było tak, iż niby gaz miał, ale nie miał. Sprawdziliśmy: butla jest, prosiliśmy, żeby pan przełączył na gaz, przełączył, a okazało się, iż na gazie nie było. Udawał, iż przełącza. Kiedy się zorientowaliśmy, jak jest naprawdę, auto było już kupione i pan nie chciał rozmawiać o zwrocie - mówił mężczyzna w rozmowie z dziennikarzami "Interwencji".
- Dojechaliśmy do domu jakoś, było ciężko, bo auto nie miało ustawionej zbieżności, oleju dolewaliśmy po drodze. Zaczął tłok nawalać jak w traktorze. Znalazłem w oleju opiłki i po temacie. Silnik do wymiany. Do tej pory włożyłem 10 tysięcy w samochód, który kupiłem za 4,5 tysiąca - opisywał pan Tomasz.
ZOBACZ: Sąd nakazał prawnikowi zwrot pieniędzy. Kobieta nie zobaczyła ani grosza
Pierwszy reportaż o kontrowersyjnym wrocławskim komisie samochodowym "Interwencja" wyemitowała w maju. Wówczas grupa poszkodowanych osób wraz z pomagającą im tłumaczką policyjną, panią Oksaną, pojechała do komisu. I zażądała zwrotu pieniędzy za wadliwe pojazdy.
Był tam pan Damian, który przyjechał do komisu aż z Mazur. Jednak kiedy auto kupił, daleko nim nie ujechał. Mimo to komis nie chciał oddać pieniędzy. Do czasu.
- Dzięki pani Oksanie udało się załatwić wszystkie sprawy, odzyskałem pieniądze w trzech ratach. Trzeba walczyć o swoje. Ludzie się boją, bo myślą, iż nic nie uzyskają od komisu. Wszyscy poszkodowani niech się zgłaszają do pani Oksany lub telewizji - radził pan Damian w rozmowie z dziennikarzami "Interwencji".
- O pomoc zwróciło się około 80 osób. Do dnia dzisiejszego udało się już odzyskać pieniądze dla 69 osób. Codziennie zgłaszają się kolejne osoby, nie tylko z Wrocławia - mówiła pani Oksana, która pomaga poszkodowanym.
Samochody psują się po wyjechaniu z komisu
Sprzedawane przez komis pojazdy zaraz po wyjechaniu za bramę często psują się. Przestają działać hamulce, rozsypują się silniki, skrzynie biegów, sprzęgła. Komis przeważnie nie uznaje reklamacji, a dla wielu osób zainwestowane w samochód pieniądze są oszczędnościami życia. Auto, które w maju kupił pan Sebastian z Wałbrzycha, stoi od tego czasu w warsztacie.
- On zarzekał się, iż daje gwarancję na silnik i na wszystko. Zapłaciłem za samochód 3300 złotych, to KIA Cerato z 2005 roku. W drodze do domu coś zaczęło szumieć, dymić spod maski, okazało się, iż to sprzęgło - mówił Sebastian Bakun, klient komisu.
- Jestem elektromechanikiem pojazdów. Sąsiad poprosił mnie o diagnozę: skrzynia biegów była rozwalona, zgrzytała, sąsiad kapnął się, iż samochód nie ma przeglądu. Samochód został wypuszczony z komisu bez ubezpieczenia, to jest karygodne. W Norwegii takie coś jest zamykane, a właściciel idzie siedzieć. Nie można sprzedawać aut uszkodzonych z wadą ukrytą - tłumaczył Grzegorz Baścik, sąsiad pana Sebastiana.
ZOBACZ: Gigantyczne stawki polis po powodzi. Nie stać ich na ubezpieczenie
- Sprzedający bierze odpowiedzialność za bezpieczeństwo tego człowieka. Przecież on nie kupił tego samochodu, żeby jechać na "wrak racing", tylko żeby przemieszczać się z rodziną, mają małe dziecko, do lekarza jeżdżą. Nie rozumiem sprzedającego - mówił mężczyzna.
Po emisji reportażu w redakcji "Interwencji" rozdzwoniły się telefony od kolejnych poszkodowanych osób. A autokomis zmienił nazwę i siedzibę. Z alei Karkonoskiej przeniósł się na drugi koniec miasta, na ulicę Obornicką. Pan Krzysztof do Wrocławia po samochód przyjechał aż z Zamościa.
- Jazda próbna wyglądała tak, iż nie można było samemu usiąść, bo nie jest się właścicielem pojazdu. Oni robią przejażdżkę. Przed podpisaniem umowy zapewniano mnie, iż jest trzymiesięczna gwarancja, iż auto można zwrócić. Jak tylko je kupiłem, to zaczęły się na czerwono świecić kontrolki - opisywał dziennikarzom "Interwencji" Krzysztof Zgnilec, klient komisu.
- Ten samochód miał tendencję, żeby gasnąć. Dojechaliśmy na miejsce, otwieramy dokumenty, a tam się okazuje, że samochód nie miał przeglądu od stycznia, a OC było nieważne - dodał mężczyzna.
Kupili samochody. Musieli je zezłomować
- Uważam, iż w tej sprawie warto rozważyć odpowiedzialność karną właściciela komisu ze względu na skalę. W mojej ocenie można rozważać tutaj wyczerpanie znamion przestępstwa oszustwa. W tej sprawie również pojawiają się kwestie bezpieczeństwa - mówił prawnik Marta Kubica.
- Właścicielem komisu jest obywatel Ukrainy. Z tego co wiem, on prowadzi komisy również w Warszawie, Łodzi, Gdańsku i dwa we Wrocławiu. Wszędzie tam są osoby poszkodowane - stwierdziła pani Oksana.
- Osoba, która kupiła samochód, ma prawo do reklamacji, ma prawo żądać usunięcia wady, czyli naprawy albo obniżenia ceny, a choćby odstąpienia od umowy. Jeżeli komis twierdzi, iż nie ma możliwości reklamacji, to postępuje niezgodnie z prawem - wyjaśniła prawnik Marta Kubica.
ZOBACZ: Notoryczna oszustka. Poluje na wypożyczalnie sprzętu
Pan Krzysztof samochód musiał zezłomować, ponieważ naprawa była nieopłacalna. Podobnie postąpiły pani Agnieszka z Wrocławia i pani Paulina z Legnicy.
- Gdy dojechaliśmy do domu, auto przestało jeździć. Samochód gasł i był problem z odpaleniem. Komis powiedział, iż to nie jest już ich problem. Musieliśmy go zezłomować - mówiła Agnieszka Nabzdyk.
- Kupiłam auto, które zgasło zaraz po opuszczeniu komisu. Tragedia była z tym autem. Jak wracaliśmy z chłopakiem autostradą, to nie mogłam 90 km/h przekroczyć. Bo kierownica latała, trzęsło się całe auto. Jak chciałam je zwrócić, to mnie wyśmiano. Postanowiłam więc auto zezłomować, bo okazało się, iż sinik był uszkodzony - opisywała Paulina Połecka.
- Dla mnie to są oszuści, którzy dorabiają się na takich ludziach jak ja, mniej zamożnych. Nie chodzi o pieniądze, oni w majestacie prawa działają od lat - podsumował Sebastian Bakun.
Materiał wideo z "Interwencji" dostępny TUTAJ.
