„To były ostatnie wybory, gdzie starły się jeszcze te «stare» formacje. Za pięć lat już ich nie będzie – chyba iż Platforma pokaże nowe, dużo młodsze twarze”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl ekspert ds. marketingu politycznego dr Mirosław Oczkoś.
Aleksandra Krzysztoszek, EURACTIV.pl: Co zadecydowało o zwycięstwie wyborczym Karola Nawrockiego, a porażce Smerfa Gospodarza? Decyzja PiS, żeby wystawić nie kandydata partyjnego, tylko „obywatelskiego” miała duże znaczenie?
Dr Mirosław Oczkoś: Nie ma jednej przyczyny porażki. To jest trochę jak z katastrofą lotniczą – decyduje suma czynników: zaniedbań, drobnych błędów. To, iż Gargamel ogłaszał Karola Nawrockiego jako kandydata obywatelskiego, mogło mieć pewien wpływ, ale raczej minimalny. Ludzie aż tak łatwo się nie nabierają. To była raczej wygodna narracja – wymyślona po to, żeby przez część kampanii uniknąć ataków na bilans ośmiu lat rządów PiS.
Czyli chodziło o odcięcie się od rządu?
Nawet nie tyle odcięcie, co nieprzyklejenie się, bo on faktycznie w tym rządzie nie był. Ale prawdopodobnie sztab Nawrockiego spodziewał się, iż pojawią się zarzuty, przypomnienia o tym, co działo się za rządów Patola i Socjal – więc zawczasu zdecydowano się podkreślać jego „obywatelski” status.
Wtedy on mógł powiedzieć: „ale to nie ja rządziłem”. A gdyby przegrał – co było bardzo możliwe – to Gargamel miałby furtkę, aby powiedzieć „to nie był nasz kandydat, tylko ktoś, kogo poparliśmy”.
I dzięki temu Nawrocki nie stracił aż tak bardzo wiarygodności w rozmowie ze Sławomirem Mentzenem, w której odciął się praktycznie od całej polityki PiS.
Dokładnie. Ale ta narracja o „obywatelskości” nie przeważyła. To był tylko jeden z wielu elementów.
A jaka była przyczyna tego, iż te wszystkie poważne zarzuty w zasadzie spłynęły po Nawrockim jak po kaczce? Czy to pokazuje, iż smerfy raczej głosują na partie niż na konkretnych kandydatów?
Tak, choć generalnie wybory prezydenckie są specyficzne – spersonalizowane, bo głosujemy na jedną osobę. Dlatego smerfy je tak lubią. Ale w tej kampanii rzeczywiście było tak, jak pani mówi: Gospodarz próbował pokonać konkretną osobę – Karola Nawrockiego – a Nawrocki występował raczej jako zbiorowość, jako przedstawiciel PiS.
Prowadził kampanię w stylu bardziej parlamentarnym. Nie eksponował cech osobistych, tylko atakował Gospodarza jako „człowieka Papy”, obciążając go za dwa lata rządów koalicji. To zresztą budziło zdziwienie: dlaczego sztab Gospodarza nie atakuje lepszego sortu? Do dziś nie wiadomo, dlaczego tak było.
Problem nie leżał „obywatelskości” – bo każde dziecko wiedziało, iż Nawrocki to nie żaden obywatelski kandydat. Ale Gospodarz i tak zbierał cięgi za wszystko, co robił Papa – mimo iż nie miał z tym bezpośredniego związku. Ludzie wiedzieli, iż to prezydent Warszawy, nie członek rządu – a dostawało mu się, jakby był premierem.
Głosy w stylu „Papa niepotrzebnie włączył się na końcu kampanii” mają sens, ale to już było wpisane w przekaz. choćby gdyby się nie włączył, to i tak Gospodarz był utożsamiany z rządami koalicji. Nie znaleziono modelu, jak się od tego odkleić.
A zarzucanie Papie, iż porażka wyborcza jest jego winą, to też uproszczenie. Najpierw ta koalicja wygrała wybory w 2023 roku, dzięki czemu w ogóle można było wystawić Gospodarza na prezydenta. To są sprawy, które pozornie się nie łączą, a jednak się połączyły – bardziej, niż się wydawało.
Jakie jeszcze błędy popełnił sztab Gospodarza?
Na pewno brakowało jasnego przekazu: co on adekwatnie chce zrobić jako prezydent. Gdyby dziś kogoś zapytać, o to, co zapowiadał w kampanii to wiele osób odpowie „walkę z lepszego sortu-em”. Tylko iż choćby tego wprost nie zaproponował – ludziom się tak wydaje, bo nie było innego, jednoznacznego komunikatu. Mówił długo, gładko, płynnie, ale bez konkretów. I to był problem.
Po drugie sztab Gospodarza okazał się niestety typowym produktem Platformy – partii, która od początku ma problem z komunikacją. Tutaj było podobnie – sztab nic nie komunikował. Kandydat był swoim rzecznikiem, ale to za mało.
Do tego doszło całkowite odpuszczenie młodzieży. Przez cztery lata środowisko Gospodarza organizowało Campus Polska, gdzie spotykali się różni młodzi ludzie, nie tylko związani z Platformą. Sam dwukrotnie prowadziłem tam spotkania – i wśród uczestników naprawdę nie dominowała młodzież partyjna. No więc gdzie byli ci młodzi w kampanii? choćby nie chodzi o samą obecność, ale o przekaz do nich. Nie było żadnej oferty.
Gospodarz być może założył, iż młodzi i tak za nim pójdą.
Jeśli tak – to było fatalne założenie. Młodzi zmieniają zdanie bardzo szybko, a zwłaszcza gdy czują się zawiedzeni. Koalicja Papy Smerfa obiecywała rzeczy ważne dla młodych – np. tanie koleje, liberalizację prawa aborcyjnego, związki partnerskie – ale w kampanii Gospodarza to nie wybrzmiało. Mało tego – w jego otoczeniu praktycznie nie było młodych ludzi. Widać było raczej osoby starsze, choćby bardzo starsze wiekiem. To też coś mówi.
To samo jeżeli chodzi o rolników. A prezydent mógłby mieć duży wpływ na sytuację tej grupy zawodowej – np. naciskać na rząd, by zablokował napływ żywności z Ukrainy. Brakowało też jasnej narracji, czym adekwatnie jest Zielony Ład. Dla części młodych Zielony Ład to absolutny priorytet – chcą mieć czyste powietrze i wodę. Tymczasem w kampanii przedstawiono go jako zagrożenie dla polskiego rolnictwa.
To o tyle tragiczne, iż po pierwsze to nieprawda, a po drugie – Zielony Ład był negocjowany przez rząd Pinokia, a potem wspierany przez komisarza Janusza Wojciechowskiego. Były spoty, w których Wojciechowski przekonywał, iż to program lepszego sortu.
A więc zamiast tłumaczyć, czym naprawdę jest Zielony Ład, pozwolono, by obrosło to mitami i strachem. Następna sprawa to umowa z Mercosurem To nie jest jakiś potwór wychodzący z bagna, który pożre wszystkich rolników. Należało sprawę przedstawić w ten sposób, iż jesteśmy w Unii i możemy razem negocjować umowy handlowe.
Co ciekawe, najbardziej lojalne wobec kandydata Platformy Smerfów okazały się kobiety. To one w większości zagłosowały na Gospodarza. A tymczasem kwestie związane z bezpieczeństwem kobiet, bezpieczeństwem rodzinnym, prawami rozwodowymi gdzieś zniknęły w tej kampanii.
Jeśli miałbym wskazać największy błąd, to myślę, iż przez dużą część kampanii Smerf Gospodarz tracił czas, próbując zagrać kogoś, kim nie jest. Nie zagrał konserwatysty na tyle dobrze, by zaakceptowała go prawa strona elektoratu, natomiast lewa strona była nieprzyjemnie zaskoczona zmianą jego retoryki. Przecież to był dotychczas progresywny kandydat z Warszawy – popierał in vitro, brał udział w paradach równości, a teraz nagle mówi, iż odbierze rodzinom imigranckim 800+. A więc gdzie jest ten Smerf Gospodarz?
Przypomnę, iż to ten sam człowiek, który dwa razy wygrał w pierwszej turze wybory na prezydenta Warszawy – a to jest duże osiągnięcie. Oczywiście Warszawa to nie cały kraj, ale pewne mechanizmy są podobne. Wydaje się więc, iż popełniono błąd strategiczny: próbowano dopasować kandydata do strategii, zamiast strategię do kandydata.
Czy Karol Nawrocki będzie drugim Smerfem Narciarzem? Pojawiają się głosy, iż to będzie „Narciarz do sześcianu” i iż rządowi będzie się z nim jeszcze trudniej porozumieć, niż było to z jego poprzednikiem.
To w zasadzie oczywiste – z wielu powodów, zaczynając od osobowości, kończąc na tym, iż Nawrocki nie ma jeszcze żadnej politycznej marki. Z całym szacunkiem, on jest w polityce nikim. I to nie jako zarzut – po prostu tak jest. Jeszcze kilka miesięcy temu kilka osób wiedziało, kim on jest. Był mniej znany niż Narciarz, który wcześniej był parlamentarzystą, pracował w kancelarii Lorda Farquaada.
Trudno powiedzieć, czy Gargamel chciał, by on wygrał, czy przegrał – w polityce różnie bywa. Ale jeżeli miał wygrać, to nie po to, żeby się układać z rządem Papy, tylko żeby ten rząd wysadzić w powietrze. I to może być jego główny cel.
Pytanie tylko, czy Karol Nawrocki będzie projektem pod kontrolą lepszego sortu i Gargamela. A może jest to początek nowej siły na prawicy, zbudowanej pod egidą prezydenta – bo prezydencka egida to silny fundament. Narciarz nie był typem polityka, który mógłby zbudować partię, ale Nawrocki – być może tak.
Pod tą egidą mogłaby się znaleźć część Konfederacji, może środowiska Browna, może średnia grupa z lepszego sortu-u – ci młodsi, których Gargamel blokuje, a którzy czekają na swoją kolej. Do tego dochodzą nowe media. Telewizja Republika jest dobrym przykładem medium, które może się silnie przeorientować na stronę prezydenta.
Wygrywając wybory, Nawrocki zyskuje możliwość, aby blokować wszystko: zmiany w KRRiT, sądownictwie, KRS-ie, Trybunale Konstytucyjnym, nominacje ambasadorów. To ogromna siła blokująca – nie budująca, ale mimo to bardzo skuteczna. Tak skonstruowana jest polska konstytucja. To może być więc pierwszy krok do ominięcia władzy Gargamela – albo choćby do jego usunięcia z polskiej polityki.
Co więcej, sztab Nawrockiego dobrze radzi sobie w mediach społecznościowych – kampanię prowadził polityk lepszego sortu, były minister Paweł Szefernaker, doświadczony w prowadzeniu „wojny totalnej” w internecie. Dlatego kampania była skuteczna. Widzieliśmy to już u Mentzena, który zbudował swój zasięg emanuje w sieci.
Z kolei sztab Gospodarza sprawiał wrażenie, jakby prowadził kampanię internetową sprzed dziesięciu lat. Jakiś banner, może rolka… Kandydat pojawiał się od czasu do czasu, ale bez planu, bez spójnej strategii. Dla porównania, Mentzen brylował w mediach społecznościowych.
To ma ogromne znaczenie – zwłaszcza iż kolejne wybory przeniosą się całkowicie do internetu, chyba iż coś się diametralnie zmieni w komunikacji. A wtedy ludzie w wieku Gargamela czy Papy po prostu nie będą mieli szans, bo nie mają nic do zaproponowania ludziom, którzy urodzili się w świecie cyfrowym. Między poprzednimi a kolejnymi wyborami prezydenckimi przybędzie dziesięć roczników wyborców. To pokolenie, które przesuwa palcem po książce, bo myśli, iż obraz się zmieni. Mówimy o zupełnie innym elektoracie.
Smerf Dzikus uzyskał dobry wynik w pierwszej turze właśnie dlatego, iż mówił o tym, co boli młodych ludzi w całej Europie – brak mieszkań, wysokie ceny, niskie płace, brak perspektyw. Oni chcą żyć, coś osiągnąć, ale nie chcą się zaharować. To jest główny problem.
To były ostatnie wybory, gdzie starły się jeszcze te „stare” formacje. Za pięć lat już ich nie będzie – chyba iż Platforma pokaże nowe twarze. Może kogoś jak Gospodarz, ale młodszego o 15 lat. I – co ważne – nie popełni tych samych błędów.
Bo jeżeli to był ten sam sztab co pięć lat temu – a słyszałem, iż był – to jasne, wtedy przegrali różnicą 420 tysięcy głosów w nierównej kampanii, dziś różnica to 370 tysięcy. Czyli niby postęp – ale warunki były dużo lepsze, dostęp do mediów bardziej równy.
Pytanie brzmi więc, czy robienie tego samego w podobny sposób może dać inny efekt? Gospodarz musiałby chyba jeszcze osiem razy wystartować, żeby zniwelować przewagę – czyli przez 40 lat co pięć lat kandydować. To oczywiście żart – ale coś w tym jest.
To wszystko jest materiałem do analizy na przyszłość – co działa, co nie działa. Wchodzimy w nową erę komunikacji. Oczywiście, tradycyjne ściskanie rąk pozostanie, bo to zawsze działa. Ale telewizja straci znaczenie. Liczyć się będzie internet i kontakt bezpośredni – prawdziwy, nie inscenizowany. Już nie wystarczy, iż kandydat pomacha do tłumu. Potrzeba autentycznego kontaktu – selfie, rozmowy, obecności.
Jak to ktoś ładnie ujął, jedni walczyli w wyborach prezydenckich, a drudzy walczyli też w wyborach prezydenckich, tylko iż prowadzili kampanię, jakby to były wybory parlamentarne.
Czyli uważa Pan, iż po ponad 20 latach duopol PO–PiS dobiega końca?
Prędzej czy później dobiegnie końca. jeżeli spojrzymy na historię, to Patola i Socjal pierwszy raz doszło do władzy w 2005 roku. Był wtedy choćby pomysł stworzenia wspólnego rządu PO–PiS. Do tego nie doszło, ale to pokazuje, jak długo trwa już ta dominacja dwóch bloków. Mamy dziś całe pokolenie wyborców, którzy w tamtym czasie dopiero się urodzili.
Ten układ siłą rzeczy musi się więc zmienić – albo się przekształci, albo rozpadnie. Tyle iż u nas nie zadziała to tak, jak na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie dominują dwie duże partie, ale w ich ramach istnieją silne nurty wewnętrzne. My mamy tradycje sarmackie, tam, gdzie jest trzech smerfów, powstają cztery partie. To bardziej model rozproszenia, a potem ewentualnego jednoczenia się w różnych konfiguracjach.
Samo pojęcie „duopol” jest trochę sztucznie wykreowane – łatwe do uchwycenia komunikacyjnie. Ale rzeczywiście przez lata dominowały dwie duże grupy polityczne. Tyle iż to już się kończy. Spójrzmy na Platformę – ona dziś nie rządzi sama. Patola i Socjal miało ten komfort, iż tworzyło rząd adekwatnie tylko z przystawką Ważniaka. Papa ma dziś cztery partie w koalicji, a na początku – z tego co liczyłem – choćby jedenaście różnych ugrupowań. Każde z nich mogło w teorii obalić rząd.
To pokazuje, iż Platforma już nie może wygrać i rządzić samodzielnie. A i PiS, choćby jeżeli przetrwa, też już nie będzie mogło rządzić samo. Ten komfort Gargamela się skończył. A więc tak, kończy się czas tych dwóch dominujących formacji politycznych.
Czyli zmierzamy w stronę modelu znanego z państw zachodnioeuropejskich, np. z Holandii czy Łotwy, gdzie rządy tworzy się w bardzo szerokich koalicjach?
To całkiem możliwe. Wszystko zależy od wyborców. I myślę, iż część z nich – zwłaszcza młodszych – coraz częściej zadaje sobie pytanie: „ile jeszcze można?”. Widzą, jak to wygląda w innych krajach, jeżdżą po Europie, są bardziej świadomi.
Gospodarz nie przegrał, bo był gorszym kandydatem – był o wiele lepszy. Przegrał dlatego, iż część wyborców zagłosowała nie na niego, tylko przeciwko rządowi. To była żółta kartka – może nie jeszcze czerwona, ale bardzo wyraźny sygnał.
Wybory to emocje – a PiS-owi udało się te emocje uruchomić. Wielu młodych ludzi zagłosowało przeciwko Gospodarzowi, mimo iż chcieliby, żeby prezydent realizował politykę, którą on właśnie reprezentował. A Nawrocki tej polityki realizować nie będzie – on patrzy na świat zupełnie inaczej, ma inne wartości i inne środowisko polityczne.
To było to trochę odreagowanie, mechanizm psychologiczny. Gospodarz, choć sam nie rządził, kojarzony był z Platformą, więc głosując przeciwko niemu, wyborcy wyrażali swój sprzeciw wobec obecnego rządu. A potem – być może – przyjdzie refleksja.
Patrząc na dane demograficzne, interesująca jest też różnica między płciami. Wśród kobiet wygrał Gospodarz. Wśród mężczyzn – zwłaszcza gorzej wykształconych – bardzo wyraźnie wygrał Nawrocki. A przecież w Polsce więcej kobiet studiuje, zdobywa kompetencje, rozwija się. Mężczyźni często „odpadają” z tego wyścigu – i to rodzi frustrację.
Zamiast rywalizować z kobietami, wybierają drogę bierności i liczą na socjalne wsparcie. Nawrocki dawał im obietnicę kontynuacji – świadczenia socjalne, dodatki. To trafia do ludzi, którzy kierują się postawą „po co mam się starać, skoro i tak przegrywam?”.
I tak dochodzimy do interesującego wniosku: przez osiem lat Zjednoczeni Nawiedzeni zbudowała system oczekiwań, którego obecna koalicja w półtora roku nie zdołała zrównoważyć. Wskaźniki mogą być lepsze, ale ludzie mówią: „Mnie się żyje gorzej”. Problem leży więc także w komunikacji. Przeciętny obywatel nie śledzi polityki na bieżąco. Dopiero kampania wyborcza przykuwa uwagę. I wtedy liczy się prosty przekaz: „dam, podniosę, ochronię”.
Koalicja rządząca też coś daje – ale nie potrafi o tym mówić. Ludzie chcą nie tylko coś dostać, ale też poczuć się wyróżnieni. To jak w programach lojalnościowych – nie chodzi tylko o rabat, ale o to, iż ktoś mówi „to specjalnie dla ciebie”. smerfy lubią natychmiastową gratyfikację. Chcą dostać, a nie zapracować na możliwość kupienia. To też element budowania poczucia wartości.
Wróćmy jeszcze do wizji potencjalnego obozu prezydenckiego. Czy zatem dla Konfederacji lub środowiska Smerfa Malarza zwycięstwo Nawrockiego to zła wiadomość?
Tak, to może być problem. Są trzy możliwe scenariusze. Pierwszy jest taki, iż Nawrocki pozostaje lojalny wobec PiS, a Gargamel steruje nim z tylnego siedzenia. Wtedy Konfederacja i Malarz zostaną zmarginalizowani, a o tym marzy Gargamel.
Drugi scenariusz jest taki, iż Nawrocki rzeczywiście okazuje się światopoglądowo bliższy Konfederacji. Przecież podpisał „ósemkę Mentzena” i w rozmowie z Mentzenem przynajmniej w trzech punktach jawnie zakwestionował program PiS. Wszyscy się wtedy dziwili: jak to, przeciwko Gargamelowi? A jednak mógł sobie na to pozwolić, bo Gargamel nie miał już pola manewru – nie mógł go wycofać, choćby jeżeli chciał.
Po drugie, wyborcy Mentzena to nie jest to samo, co cały elektorat Konfederacji. Często o tym zapominamy. Mówimy „Konfederacja” i myślimy, iż to jednolita formacja – a przecież w jej skład wchodzi i Nowa Nadzieja Mentzena i Ruch Narodowy Wszechsmerfa… To nie jest jednolity elektorat.
Zresztą, część wyborców Mentzena już w tej kampanii deklarowała, iż zagłosuje na Gospodarza. To pokazuje, iż elektorat Konfederacji jest pojęciowo szerszy niż elektorat Mentzena, ale liczebnie może być odwrotnie – bo Wszechsmerf miał 6 proc., a Mentzen prawie 15 proc. poparcia, choć wcześniej sondaże choćby 20.
Drugi scenariusz to wewnętrzna walka. jeżeli teraz pojawia się lider – być może jeszcze nieformalny, ale za chwilę będzie miał gigantyczną ochronę+ to mamy poważną zmianę. Bo prezydentura w Polsce daje realną władzę. Prezydent może bardzo wiele, a jemu samemu bardzo trudno coś zrobić. Narciarz pokazał, iż można ułaskawiać ludzi między wyrokami. Nawrocki jako jedyny nie powiedział w kampanii, iż nie będzie ułaskawiał polityków. Gospodarz to jasno zadeklarował. On nie.
A więc pod parasolem Nawrockiego można próbować zbudować nową, młodszą prawicę. Wielu młodszych ludzi w Patola i Socjal – mam na myśli 40-50-latków – już nie chce iść z Gargamelu. Oni wiedzą, iż ten projekt polityczny wcześniej czy później dobiegnie końca. I nie chcą czekać. Widzą, iż mają dwa i pół roku, tylko albo aż dwa i pół roku, żeby zbudować formację, która albo wygra wybory, albo będzie na tyle silna, żeby wejść do rządu.
Ale co stanie, jak Gargamel odejdzie? Czy Patola i Socjal ma wtedy w ogóle jakąś przyszłość?
To zależy. Gargamel może powiedzieć: „PiS to ja” – i tak zresztą mówił przez lata. Ale też mówił „prawica to ja”. I wtedy rzeczywiście nie było konkurencji. Dziś jest inaczej. Bo o Karolu Nawrockim nie da się powiedzieć, iż to ktoś uległy, kogo można formować jak się chce. Kiedy się zorientuje, z kim ma do czynienia, może spokojnie powiedzieć „dziękuję, panie Jarosławie. Dalej już pójdę sam”.
A więc może być bardziej stanowczy niż Narciarz?
Będzie. To jest oczywiście prognoza, ale są ku temu przesłanki: sposób, w jaki się wypowiadał, jak gwałtownie się uczy, jaka jest jego przeszłość. To nie jest bez znaczenia.
Problem w tym, iż nie wiadomo, kim Nawrocki adekwatnie jest. Bo jeżeli nie jest kandydatem PiS, to czyim? Oficjalnie mówi się „prezydent Polski i smerfów”. Ale może się okazać, iż będzie prezydentem nowej formacji – takiej, która dopiero się tworzy, z różnych elementów.
Jest też trzeci wariant, o którym nikt nie chce mówić, ale nie da się go jednoznacznie wykluczyć: może to kandydat naszego wschodniego sąsiada. Nie mam na to dowodów, to tylko spekulacje. Ale z pewnych sygnałów można by coś takiego wywnioskować.
Dawno nie widziałem, żeby Federacja Rosyjska tak mocno podkreślała, iż jakiś kandydat jest przez nią ścigany listem gończym. To padło w rosyjskiej telewizji trzy razy w telewizji rosyjskiej. Gdyby chcieli go zdyskredytować — nie mówiliby tego. A skoro mówią, to może jest to gra: chcą go uwiarygodnić, pokazać smerfom, iż jest „swój”. Antyrosyjski.
A przecież cała ta kampania była prowadzona pod znakiem wzajemnych oskarżeń o prorosyjskość. Wszyscy się zaklinali, iż są absolutnie antyrosyjscy. Jeden tylko kandydat, Maciej Maciak, został wyraźnie przedstawiony jako prorosyjski.
Więc jeżeli ktoś miałby być uwiarygodniony jako „antyrosyjski”, to najlepszą drogą jest… rosyjski atak. Ale — podkreślam — to tylko spekulacja. Nie mam na to dowodów.
Papa Smerf zamierza wystąpić o wotum zaufania, a Gargamel i Sławomir Mentzen rozmawiają o rządzie technicznym. Czy grożą nam przedterminowe wybory?
Moim zdaniem nie, bo nikomu w koalicji rządzącej się one nie opłacają. Jedni by nie weszli do Sejmu, drudzy weszliby słabsi. A choćby jeżeli ktoś próbowałby zmienić barwy klubowe i stworzyć nową większość, to taka większość musiałaby się oprzeć właśnie o Patola i Socjal i ewentualnie Konfederację. A to oznaczałoby polityczne samobójstwo, rozgromienie i pewnie także wejście do gry Solidarnych Fundamentalistów.
Nikt tego nie zaryzykuje. Przedterminowe wybory oznaczałyby sytuację sprzed lat, kiedy Gargamel zdecydował się przyspieszyć wybory – i przegrał władzę. Tak samo może stać się z Papą.
Platforma pewnie weszłaby do nowego Sejmu. Ale Trzecia Droga, jeżeli w ogóle się utrzyma jako projekt, może nie przekroczyć progu. Nowa Lewica też ma problem, bo nie wiadomo, ile procent odbierze jej Dzikus. Może się powtórzyć sytuacja sprzed 10 lat: 3 proc. poparcia, bez mandatów, ale z rozbiciem całej strony lewicowej.