
Borówki to wyjątkowo zdrowe owoce, polecane m.in. w profilaktyce chorób serca i dla wsparcia układu trawiennego. Choć niosą szereg korzyści zdrowotnych, dostępność dobrej jakości borówek nie jest oczywista. Plantator zdradza nam z czym się mierzy i na co zwracać uwagę, wybierając borówki. Wskazuje też dwa główne problemy.
– Ten biznes zapoczątkowali nasi rodzice. Ja i moja żona dołączyliśmy do nich i zajmujemy się uprawą borówki amerykańskiej już ponad 20 lat – mówi Artur Tazbir, właściciel plantacji borówki amerykańskiej „Plantacja nad Wartą M.A. Tazbir”, która mieści się w łódzkim Strobinie. 8-hektarowa plantacja leży na skraju doliny Warty, na malowniczym pograniczu Krajobrazowego Parku Dorzecza Warty i Widawki.

– Jest gorzej pod każdym względem. Kiedyś człowiek nie martwił się o rynek, bo praktycznie wszystko, co się produkowało, było sprzedawane. Dziś jest inaczej – mówi. Ich borówki są eksportowane na rynki lokalne, ale także na eksport – głównie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii, a także w bardziej odległe zakątki świata. Dodaje: – Współpracujemy z firmą, która wysyła nasze borówki na lotnisko w Warszawie lub w Hamburgu, a stamtąd leci do Bahrajnu, Arabii Saudyjskiej, czy Bangkoku. Była choćby na Malediwach.
Zmiany klimatu. „Nie ma jesieni ani wiosny”
– Nasza borówka jest bardzo ceniona za jakość, ale deszczowa pogoda źle na nią wpływa. Ogółem nasze uprawy biją na głowę jakość borówek z dyskontów. Trzeba wiedzieć, iż te sprzedawane w marketach, zanim trafią na półki, jadą do sklepu około 7-8 dni.
Uprawa borówki amerykańskiej nie należy do łatwych. – Jest kilka takich czynników, które źle wpływają na naszą stabilność, w tym finansową. Jeden z nich to są zmiany klimatu. Drugi to rosnące koszta, przede wszystkim energii elektrycznej.
Przyznaje, iż od mniej więcej 10 lat sytuacja na rynku borówki jest bardzo dynamiczna. – Uprawa borówki ewoluowała. Teraz mierzymy się z dwoma dużymi problemami. Pierwszy z nich to zmiany klimatu, przez które uprawa się staje coraz cięższa. Mam tu na myśli brak zim, przez co borówka nie wchodzi w pełny zimowy letarg, tylko jest lekko uśpiona i co roku bardzo wcześnie zaczyna się wegetacja.
Tłumaczy, iż brakuje okresu przejściowego – nie ma jesieni ani wiosny. – Z łagodnej zimy od razu wchodzimy w „prawie lato”. Tak jest od kilku lat. Wyjaśnia, iż ostatnimi laty pobudzenie borówki do przedwczesnej wegetacji zdarza się choćby w połowie lutego. – A później w okresie maj-początek czerwca, przychodzi front i robi się zimno. Wszystko kwitnie, dlatego powstaje bardzo wiele uszkodzeń. Teraz te przymrozki mamy już praktycznie co roku. W naszym regionie od 6-7 lat pojawiają się wtedy gradobicia i intensywne burze. Tak było np. w tym roku.

- Czytaj także: Naukowcy: w Europie powstały dwa skrajne światy. „To ostrzeżenie”
Szara pleśń to zmora plantatorów
Co z zabezpieczeniem owoców przed chorobami? – My nie możemy pryskać za bardzo. Są oczywiście biologiczne preparaty, bo jeżeli chodzi o chemiczne, to wszystkie mają karencję 7-14 dni i to jest za długo. Dlatego zostają nam te biologiczne.
Tych drugich jest coraz więcej i nie mają kłopotliwej karencji, ale jak tłumaczy nasz rozmówca, one nie wnikają w głąb rośliny. – Ona może się jakoś bronić. Porównując to do ludzi – jeżeli weźmiemy antybiotyk to raczej wyjdziemy z choroby. Natomiast preparaty biologiczne nanosi się na krzewy dzięki opryskiwaczy sadowniczych i one działają na zasadzie zajętego krzesła.
Gdy na skórkach owoców namnażają się dobre grzyby, to niejako zajmują miejsce tym złym, które mogłyby zniszczyć owoce, wywołując np. szarą pleśń, czyli choroba zagrażająca owocom takim jak borówki czy truskawki. – Po takim oprysku można jeść owoce, bo to wszystko jest ekologiczne – mówi. jeżeli natomiast następnego dnia spadnie deszcz, to zmyje oprysk.
Ulewy i susze sieją zniszczenie wśród upraw
– Żaden owoc nie lubi dużej sumy opadów w krótkim czasie, dlatego pojawia się niebezpieczna szara pleśń. I wtedy mamy z nią problem praktycznie do końca zbioru, bo zarodniki dojrzewają, rozsiewają się po całej plantacji.
Czy można uchronić uprawę przed deszczem? – Mamy zabezpieczenia typu tunele foliowe, ale to są bardzo duże inwestycje, które ciężko przeprowadzić i które bardzo długo się zwracają.
– W tym roku rzeczywiście jest bardzo duża suma opadów, natomiast kilka ostatnich lat to była adekwatnie susza. Dwa dni padało a później przez trzy tygodnie nie spada ani kropla deszczu. Wtedy posiłkujemy nawodnieniem, które mamy na całej plantacji.
Jednak takie nawodnienie nie zastąpi natury, czyli zwykłego deszczu. – To jest następstwo zmian klimatu i widać gołym okiem, iż w łódzkim weszliśmy w bardzo ciepły okres. A dalsze prognozy dla naszego regionu są pesymistyczne, bo ma się zrobić jeszcze znacznie cieplej.
Pan Artur podaje przykład rosnącej popularności zakładania winnic, co w Polsce do niedawna było rzadkością.
Warto wspomnieć, iż kilka lat temu Pan Artur zainwestował w dwie farmy takie fotowoltaiczne. Tak uzyskany prąd jest na bieżąco zużywany w ciągu dnia. Służy do podlewania upraw.
– Wodę trzeba wydobyć ze studni głębinowej – z głębokości 50-70 metrów i podać ją na pole wraz z nawozami. Wszystko wymaga dużej ilości energii elektrycznej. I tym przypadku pojawia się wyzwanie.

Koszty rosną, zyski nie
– Oprócz zmiana klimatu, drugą wielką trudnością, z jaką się mierzymy, są rosnące koszty.
Energia, pracownicy, nawozy – ceny tych wszystkich składowych w ostatnich latach poszybowały w górę. – My mieliśmy huśtawkę cenową od momentu pandemii po wojnę na Ukrainie – wtedy ceny nawozów wzrastały o 100-150 proc. Tona popularnego nawozu wieloskładnikowego kosztowała przed COVID-em na przykład 3200 czy 3500 zł, a w momencie COVID-u kosztowała 6500 zł. Więc to jest 100 proc.. – Same koszty pracownicze wzrosły prawie o 100 proc., ale my zbieramy głównie rodzinnie i z pomocą sąsiadów.
Z naszych 8 ha plantacji prawie 2 ha mamy pod tunelami, gdzie powstaje tzw. borówka przyśpieszona. – W markecie borówki są cały czas, ale trzeba wiedzieć, iż polska borówka zaczyna się w połowie czerwca i jest do końca września, a później mamy już borówkę obcą, z Peru i Chile. Wcześniej też będą to owoce z innych źródeł.
Takie produkty nie muszą spełniać żadnych norm i są konkurencją dla plonów polskiego rolnika. – Na rynku pojawia się bardzo dużo owoców, które nie mają do końca określonego źródła pochodzenia. Np. firmy importują owoce z poza UE, czyli z Serbii lub Rumunii w okresie maj-czerwiec. I tam kontrola produkcji jest wyłączona. Dlaczego? Bo nie są na terenie UE. A konsument tego nie wie i gdy wchodzi do marketu, widzi Polski kod kreskowy na opakowaniu borówek, to myśli, iż jest to borówka z Polski. Tymczasem [tyko] zapakowano w Polsce.
Konsumenci wprowadzeni w błąd. Borówka borówce nierówna
Wraz z żoną unikają dyskontów, ale jak już do nich wejdą, widzą produkty oznaczone jako polskie, które w rzeczywistości takie nie są. – Ja bym sobie życzył, żeby decydenci nakazali oznaczać te produkty dokładnie, źródłem ich pochodzenia, a nie tylko pakowania. Potrzebne są środki na wykształcenie dojrzałości konsumenckiej.
– My mamy szereg certyfikatów, które pozwalają nam np. na sprzedaż borówki na całym świecie: Global Gap, Grasp, Zintegrowana Produkcja. Żeby spełnić wymagania, możemy stosować tylko środki, które są dopuszczone.
Rolnicy obawiają się napływu produktów z państw Mercosur, które prawdopodobnie będzie miało miejsce na skutek podpisania umowy handlowej z Ameryką Łacińską. Produkowany tam towar będzie mógł trafić na unijny rynek.

– Dlaczego rolnicy boją się tego Mercosura? Ponieważ w tamtych krajach stosuje się adekwatnie wszystko. W Unii Europejskiej restrykcje doprowadzą do tego, iż za 5 lat będziemy mieli prawie produkcję ekologiczną. Nasz towar będzie jeszcze lepszej jakości, ale obawiam się, iż koszt wyprodukowania kilograma uprawy będzie tak wysoki, iż sprzeda się tylko w Unii Europejskiej.
Porusza też temat otwartej granicy z Ukrainą. – Na szczęście teraz firmy wybierają borówkę droższą, ale z certyfikatami. Każdy się boi, jak długo tak będzie, bo na Ukrainie w ostatnich latach są nasadzone gigantyczne ilości też borówki. Są to firmy niemieckie, holenderskie czy tureckie, które inwestują potężne pieniądze i nie są to takie gospodarstwa jak my mamy – kilka ha, tylko to jest 100, 200, 300 hektarów. Więc to są gigantyczne nakłady. – I ten owoc będzie na siłę wprowadzany na rynek europejski pod różnymi przykrywkami.
- Czytaj także: Prof. Piotr Punktualny: polskie rolnictwo umiera. To zagraża nam wszystkim
Człowiek orkiestra. Z borówkami stanie się jak z jabłkami?
– W tym momencie nasadzenie jednego hektara borówki to jest około 120-140 tys. zł – mówi. Bardzo dobra sadzonka, podanie odpowiedniej ilości materii organicznej, nawodnienie, instalacje podtrzymujące owoce – to wszystko składa się na koszty.
– Mówi się, iż borówka podzieli losy jabłka. Jakieś 15 lat temu, w różnych regionach polski, przede wszystkim Grójecko-Wareckim czy też Sandomierskim, sadzono jabłka na potęgę. Przyjeżdżali klienci z Rosji, oni kupowali jabłka, choćby z parchem czy jakimiś uszkodzeniami, na tamten rynek, szło wszystko. Później wprowadzono zakaz sprzedaży jabłek Rosji i powstała nadpodaż. Mieliśmy za dużo owoców, ceny drastycznie pospadały. Z polską borówką może być podobnie. Nasza produkcja może być skonsumowana na polskim rynku maksymalnie w 30 proc.. Cała sprzedaż opiera się na eksporcie.
Co poza tym nie ułatwia? – Powiem Pani szczerze, iż prowadząc takie gospodarstwo człowiek musi się znać uprawie, naprawie maszyn, urządzeniach nawadniających, na ochronie antyprzymrozkowej, elektryce, hydraulice, sprzedaży i przepisach prawnych. A kolejny bardzo istotny temat, który wpływa na naszą psychikę, to są przeciągające się płatności. Na przykład sprzedamy 50 ton i to wszystko jest na fakturach. My tych pieniędzy fizycznie nie mamy. Czekamy na płatność choćby dwa-trzy miesiące.

12 złotych za 1 kg borówek. Czy to się kalkuluje?
Warto sobie uzmysłowić, iż koszt wyprodukowania, zebrania i zapakowania 1 kg borówki sięga dzisiaj to jest 12 zł. Tak wyliczył Mazowiecki Ośrodek Doradztwa Rolniczego. W tym roku zdarzało się, iż skupy proponowały rolnikom 10-12 zł za kilogram. – Oczywiście my mamy certyfikaty i sprzedajemy za większe pieniądze, ale żeby tak było, trzeba spełnić masę dodatkowych kryteriów. A później zdarzą się 2-3 godziny przymrozku w nocy i nagle nie mamy połowy plonów.
– My jesteśmy ubezpieczeni, ale firmy ubezpieczeniowe nie chcą wchodzić ubezpieczenia od przymrozków, bo jest to ogólnokrajowe zjawisko, które występuje na dużych obszarach i one na tym nie zarobią.
Czy ubezpieczenia dla rolników zmienią się przez postępujące zmiany klimatu? – Dużo się mówi o tym, żeby powołać taki fundusz, żeby choćby to była polska firma ubezpieczeniowa, aby każdy rolnik był zobligowany do płacenia prawdziwych składek.
– Mamy pod górkę w związku z masą rzeczy, ale my to kochamy. Chociaż jest gorzej, to idziemy w to i zmierzamy ciągle do przodu.
–
Zdjęcie tytułowe: archiwum prywatne