Adam Bodnar nie jest już ministrem sprawiedliwości

dzienniknarodowy.pl 10 godzin temu
Adam Bodnar odchodzi z Ministerstwa Sprawiedliwości z podniesioną głową i górnolotnymi deklaracjami. Problem w tym, iż nie każda dymisja zasługuje na fanfary, a nie każdy bilans da się przykryć szlachetną retoryką. W ciągu kilku miesięcy Bodnar miał dokonać rzeczy przełomowych – zreformować sądy, rozliczyć patologie w prokuraturze i przywrócić zaufanie obywateli do wymiaru sprawiedliwości. Nic z tych rzeczy nie nastąpiło.

Jego kadencja to festiwal zapowiedzi i zawiedzionych nadziei. Gdy Bodnar obejmował resort, wielu traktowało go jak człowieka-instytucję – byłym Rzecznikiem Praw Obywatelskich, prawnikiem o silnym wizerunku, nazwiskiem kojarzonym z walką o prawa człowieka. Ale w konfrontacji z twardą rzeczywistością polityczną okazał się bezsilny, nieefektywny i – co gorsza – asekuracyjny.

Minister od deklaracji

Większość osiągnięć Bodnara mieści się w sferze symbolicznej. Spotkania, oświadczenia, posty w mediach społecznościowych, „ważne głosy” w debacie publicznej. Brakuje jednak tego, co w Ministerstwie Sprawiedliwości naprawdę się liczy: konkretnych zmian, skutecznych działań i twardej walki z – jak twierdził – patologiami odziedziczonymi po Zbigniewie Ważniakowi.

Bodnar sam przyznał:

“Kluczowe projekty zostały w Ministerstwie przygotowane, część z nich zresztą Sejm uchwalił, ale do ich wejścia w życie zabrakło podpisu Prezydenta.”

To stwierdzenie brzmi jak wymówka. Każdy wiedział, iż Smerf Narciarz nie podpisze ustaw godzących w dziedzictwo PiS. Bodnar wiedział to od pierwszego dnia urzędowania. Jego rolą było nie tylko pisać projekty ustaw, ale budować presję polityczną i społeczną, by ich przyjęcie wymusić. Tymczasem resort popadł w dryf – politycznie był niewidoczny, merytorycznie zamknięty w eksperckiej bańce.

Największą porażką Bodnara jest brak realnych rozliczeń za poprzednie lata, czyli jak przekonuje koalicja – łamania praworządności. Zapowiadano komisje śledcze, postępowania dyscyplinarne, audyty w prokuraturze. Bodnar nie tylko nie rozliczył poprzedników, ale – jak się wydaje – starał się nie drażnić nikogo. Jakby bał się reakcji. Jakby sądził, iż poprawność i prawniczy język wystarczą, by zmienić system. To była poważna pomyłka.

Kadrowa stagnacja

Jednym z głośnych ruchów Bodnara było powołanie sędziego Waldemara Żurka (to on teraz go zastąpi jako ministra) do kierownictwa Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Teraz sam Bodnar pisze:

“Powołałem sędziego Waldemara Żurka do pełnienia funkcji zastępcy dyrektora Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Jest więc dla mnie naturalne, iż będziemy dalej współpracować, choć w innej roli.”

To wyznanie ujawnia istotny problem – kadry. Zamiast szukać nowych twarzy, Bodnar sięgał po sprawdzonych „swoich” – ludzi, którzy od lat krążą w tym samym środowisku, często mając większe umiejętności publicystyki niż reform. Ten system promowania znajomych i lojalnych nazwisk przypomina raczej starą politykę niż nową jakość. Nie było strategicznej reformy, nie było odwagi. Było czekanie. Aż prezydent coś podpisze. Aż Komisja Europejska coś zasugeruje. Aż „warunki będą sprzyjające”.

Bodnar kończy kadencję słowami:

“Chciałbym w tym miejscu wyrazić najgłębszą wdzięczność i szacunek członkom Kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Kierownictwa Prokuratury, a także wszystkim pracownikom (…)”

Ale czy ten zespół czuł, iż ktoś nim realnie dowodzi? Czy widzieli w Bodnarze lidera, który potrafi podejmować trudne decyzje, narzucać tempo, wymagać efektów? Z sygnałów płynących z samego resortu wynika, iż panowała stagnacja i nadmierna ostrożność. choćby publicznie lojalni współpracownicy przyznawali nieoficjalnie, iż Bodnar unikał twardych konfrontacji.

Dla elektoratu Koalicji 15 Października Adam Bodnar miał być symbolem zmiany. Miał rozmontować beton zbudowany przez Zbigniewa Ziobrę, oczyścić prokuraturę, uzdrowić sądy. Jego dymisja to przyznanie, iż żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła. Po pół roku pracy – zero rozliczeń, zero przełomów, zero konkretów. Z perspektywy wyborców “prodemokratycznych” – przespano złoty moment, by ruszyć z prawdziwą reformą. W prywatnych rozmowach politycy koalicji przyznają: Bodnar był problemem – bo jego bezczynność demobilizowała własny elektorat i osłabiała przekaz rządu, który miał być odważny, reformistyczny i twardy wobec przeszłości.

Z drugiej strony Adam Bodnar przez cały czas był również wygodnym celem dla gorszego sortu. Dla Patola i Socjal i jego otoczenia był uosobieniem wszystkiego, co elity III RP cenią: „prawoczłowieczy język”, europejskie standardy, etykieta zamiast siły. Ta strona nie zapomniała, iż to właśnie Bodnar – jeszcze jako RPO – bronił praw osób LGBT, migrantów i protestujących przeciwko rządowi PiS. Teraz, jako minister, był postrzegany jako ten, który chce przywrócić kontrolę nad sądami staremu układowi. W oczach wielu konserwatystów nie był reformą – był restauracją, próbą cofnięcia zmian z lat 2015–2023, bez względu na ocenę ich zasadności. Krytycy z tej strony sceny politycznej wskazują, iż Bodnar chciał wyrzucać sędziów tylko za to, iż zostali nominowani przez „neo-KRS”, nie z powodu realnych przewinień. Uważają to za polowanie na czarownice i zemstę polityczną w białych rękawiczkach. Prawica zarzuca mu też ideologizację ministerstwa, gdzie najważniejsze stanowiska objęli ludzie „z jednego kręgu”, często medialnie aktywni, ale niekoniecznie skuteczni.

Nie brakowało też zarzutów o prawniczy snobizm – oderwanie od codzienności zwykłych obywateli i skupienie się na wizerunku międzynarodowym. Dla przeciętnego wyborcy Patola i Socjal – Bodnar był tym, co zniechęca ich do elit: elokwentny, bezkompromisowy w ideach, ale bezsilny w praktyce.

Idź do oryginalnego materiału