Amerykanin w Paryżu

img.dorzeczy.pl 1 tydzień temu
"Powszechnie uważano mnie za pysznego” – pisał w autobiografii Benjamin Franklin; „bywam apodyktyczny i raczej bezczelny”. W serialu Apple TV+ zagrał go Michael Douglas.

Miał odbyć swą podróż w sekrecie, po przyjeździe nie rzucać się w oczy, a misję wypełniać w cieniu. Nic z tego: wszyscy wiedzieli, kim był Benjamin Franklin, i wszyscy chcieli go powitać, od rozemocjonowanych gapiów, dla których był „wynalazcą elektryczności”, do kolegów po fachu – był to czas, gdy eksperymentujących z prądem naukowców nazywano we Francji „franklinitami”.

Pochwalmy od razu: Michael Douglas równie godnie prezentuje się zarówno we fraku pośrodku francuskich salonów, jak i w futrzanej czapie, udając dzikiego człowieka z egzotycznej Ameryki. Tak czy inaczej jest świetnym Franklinem, choćby jeżeli oryginał był bardziej korpulentny. Widzimy go u zmierzchu długiego i pełnego sukcesów życia: miał ponad 70 lat, gdy przybył w 1776 r. do Paryża, by walczyć o poparcie dla zbuntowanych kolonii w wojnie z Wielką Brytanią. Łatwo nie było. O sojusz militarny zabiegał dwa lata. O podpisanie traktatu kończącego wojnę pełnym uznaniem Stanów Zjednoczonych – lat osiem.

„Dla Francuzów ten nielękający się piorunów naukowiec i trybun wolności symbolizował jednocześnie romantyczną wolność pogranicza, której piewcą był Rousseau, oraz oświeceniową potęgę rozumu sławioną przez Woltera.

Idź do oryginalnego materiału